autostopem przez Turcję i Kaukaz cz. 2 (Pamukkale i Riwiera Turecka)

Nienawidzę podróżowania długodystansowymi autobusami. Jeszcze bardziej nienawidzę podróżowania nocnymi tureckimi długodystansowymi autobusami. Bilety na całonocny kurs pomiędzy Stambułem a Denizli (najbliższym dworcem w okolicach Pamukkale) kupiliśmy praktycznie przed samym odjazdem, co wiązało się z zajęciem dwóch spośród czterech miejsc w ostatnim rzędzie. W przeciwieństwie do wycieczek szkolnych nie były to jednak najfajniejsze miejsca w całym autobusie. Jedną z drobnych różnic kulturowych pomiędzy Europą a Turcją jest obowiązek podania swojej płci przy zakupie biletów autobusowych- ma to na celu zapewnienie komfortu pasażerom. System automatycznie przydziela miejsca kobietom koło kobiet, facetom koło facetów, a pary mogą siedzieć razem pod warunkiem zachowania zasady, że mężczyzna siedzi z brzegu, a kobieta przy oknie. Nie mam zamiaru krytykować tego systemu, ale w moim przypadku w tej specjalnej konfiguracji foteli skończyło się tym, że całą noc zdecydowanie bez własnej woli przytulałem się z pewnym spoconym wąsatym panem. Uczucie bliskości potęgowały jeszcze maksymalnie rozłożone na nas fotele wcześniejszego rzędu (nasze niestety były już pozbawione tej możliwości).

Turcy znani są też z faktu posiadania dużej ilości dzieci, a prorodzinna polityka państwa najwidoczniej zwalnia rodziców z obowiązku zakupu biletów dla swoich pociech. Fakt ten wiąże się niestety z tym, że dzieci nie mają swoich własnych miejsc, tylko śpią w nogach u rodziców, swoją dezaprobatę wyrażając całonocnym krzykiem i płaczem. Kolorytu całej podróży dodał kierowca, skrupulatnie dbający o to, żeby nikt nie przegapił kolejnego nocnego postoju na herbatkę i papieroska. Dlatego przed każdym planowanym zatrzymaniem z odpowiednim wyprzedzeniem z głośników rozlegała się donośna turecka melodia, która wybudzała każdego, komu jakimś cudem udało się zasnąć przy ciągłym wrzasku dzieci. Z racji wyżej wymienionych drobnych niewygód nie udało mi się przespać nawet chwilki, a twarde postanowienie o pokonaniu pozostałych odcinków podróży autostopem jeszcze bardziej się we mnie umocniło. Gosia oczywiście wygodnie skulona przy oknie przespała całą podróż 😉

Około 7 rano wysiedliśmy na dworcu w Denizli, skąd po chwili minibus podwiózł nas do upragnionego Pamukkale. Dzięki temu, że byliśmy tam tak wcześnie udało się nam zobaczyć to miejsce bez miliona innych odwiedzających, co zdecydowanie spotęgowało nasze wrażenie i zrekompensowało nieprzespaną noc.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

taki plecak na plecach po nieprzespanej nocy to sama przyjemność

 

Pamukkale o 8 rano

Pamukkale o 8 rano

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

A tu 2 h później

a tu dwie godziny później

A czym właściwie jest samo Pamukkale (po polsku Bawełniana Twierdza)? Podaję za Wikipedią: „Wapienne osady powstałe na zboczu góry Cökelez. Wypływająca z gorących źródeł woda, bogata w związki wapnia i dwutlenek węgla, ochładzając się na powierzchni, wytrąca węglan wapnia, którego osady układają się w nacieki i stalaktyty. Na zboczu góry, wykorzystując nierówności terenu, powstają progi, półkoliste i eliptyczne baseny wody termalnej, ukształtowane w formie tarasów, oddzielone od siebie obłymi zaporami, po których spływa woda. Proces ten trwa nieprzerwanie od około 14 tysięcy lat.”

Na samej górze znajdują się także ruiny starożytnego miasta Hierapolis i będące celem naszej wędrówki gorące źródła, w których kąpała się ponoć sama Kleopatra. Żeby wspiąć się na górę trzeba zdjąć buty, a wapienne nacieki bywają zdradziecko śliskie. Miejsce jest jednak strasznie intrygujące i na swój sposób piękne.

 

Baseny Kleopatry

Baseny Kleopatry

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Ruiny Hierapolis

ruiny Hierapolis

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

 

Popluskanie się w mocno zmineralizowanej wodzie okazała się dziwnie relaksujące i odświeżające, mimo masy głośnych ruskich turystów którzy już od rana na lekkiej bani zażywali upiększających kąpieli, wychodząc zapewne z założenia, że warto konserwować się nie tylko od wewnątrz. Po kąpieli przeszliśmy się szybko po ruinach greckiego miasta. Archeologiem nie jestem, więc stwierdzić muszę, że ruiny jak ruiny- dużo dziur w ziemi i porozrzucanych kamieni 😉 Czas już nieco naglił, więc zeszliśmy z góry (ponownie bez butów) i zjedliśmy w najbliższej knajpie po sporym kebabie. Kolejna ciekawostka-obsługujący nas kelner był czarny (albo afroturecki, jak kto woli). Przy posiłku zapoznaliśmy się z mapą, zapisaliśmy nazwy najbliższych miejscowości na kartce bloku a4 i ruszyliśmy łapać.

Auta w Turcji właściwie zatrzymują się same (mogła być to zasługa Gosi). Nigdy nie zatrzymali się dla nas jednak żadni kierowcy przewożący kobiety. Kierowcy co do zasady tradycyjnie proponują obiad, częstują napojami i fajkami przy okazji nie znając innych języków niż turecki, są jednak bardzo komunikatywni. Wiedzą też znacznie lepiej od ciebie gdzie chcesz jechać i co dokładnie chcesz robić, co na dłuższą metę bywa straszliwie upierdliwe, ale o tym później.

W planach mieliśmy dotarcie wieczorem do Oludeniz, czyli od celu dzieliło nas jakieś 260km. Po drodze chcieliśmy też sobaczyć miejscowość Dalyan, udało nam się dotrzeć tam na cztery stopy, z czego ostatni specjalnie nadłożył 20 km żeby zawieźć nas do samego centrum. Na miejscu wykupiliśmy, za równowartość około 15 zł, około godzinną wycieczkę statkiem na Plażę Żółwi- Iztuzu. Po drodze zobaczyliśmy wykute w skale grobowce likilijskie i masę innych cudownych krajobrazów. Co prawda wszystkie żółwie jakoś się przed nami pochowały, ale i tak plaża urzekła nas swoim pięknem.

grobowce likilijskie w Kaunos

grobowce likilijskie w Kaunos

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Plaża Żółwi

Plaża Żółwi

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Przy wyborze noclegu, korzystaliśmy z najnowszej wersji przewodnika Lonely Planet (wydana w 2015 r.), którego autorzy wręcz rozpisywali się o zaletach jednego z pól namiotowych. To ono więc stało się naszym celem, gdy zaczęliśmy ponownie łapać stopa po powrocie z rejsu. Z pomocą dwóch kolejnych kierowców i minibusa, piekielnie głodni i zmęczeni, dotarliśmy wreszcie w okolicach północy do upragnionego campingu w Oludeniz. Na miejscu okazało się jednak, że już kilka lat temu, nasze pole namiotowe zostało zastąpione okropnie drogimi bungalowami. A w Przewodniku Lonely Planet po Turcji, którego autorzy szczycą się tym, że regularnie odwiedzają wszystkie opisywane miejsca, przy kolejnych wydaniach, bez podjęcia prób konsultacji z właścicielem, nieaktualne informacje są po prostu przedrukowywane. Na szczęście szef dawnego campingu, przejął się naszym losem i zasugerował nam nocleg na polu namiotowym zlokalizowanym gdzieś w lesie. Pomógł mi się również porozumieć z jego właścicielem, który rozwiązał wszystkie nasze problemy, wysyłając po nas transport i obiecując przygotowany przez żonę ciepły posiłek. Z pełnymi brzuchami, zasnęliśmy po chwili.

Następnego dnia, pełni nowych sił i optymizmu uświadomiliśmy sobie, że w nocy wywieziono nas całkiem wysoko, a sprzed samego campingu rozciągały się naprawdę piękne widoki. Widać było doskonale górę Baba Dagi, wznosząca się 1950 metrów nad poziomem morza oraz  zachwycającą Błękitną Lagunę. Zauroczeni tym widokiem cały dzień postanowiliśmy spędzić smażąc się na plaży, a wieczór na campingu, relaksując się przy sziszy 😉

Nasz camping w środku lasu

nasz camping w środku lasu

nietypowe leśne zwierzęta - tu akurat paw

nietypowe leśne zwierzęta – tu akurat paw

Błękitna Laguna

Błękitna Laguna

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Kolejnego dnia po śniadaniu, spakowaliśmy namiot i ruszyliśmy do miasta, gdzie zostawiliśmy do popilnowania plecaki i wykupiliśmy rejs stateczkiem do słynnej Doliny Motyli (Kelebekler Vadisi). Miejsce to zawdzięcza swoją sławę rajskim krajobrazom oraz specyficznemu posthipisowskiemu klimatowi- odbywają się tam zajęcia jogi przy wchodzie słońca, skądinąd czuć znajomy zapach opalanego haszu, a ludzie są wyjątkowo przyjaźnie nastawieni do obcych. Ogólnie pełen chillout. Wieczorem wróciliśmy z powrotem do Oludeniz, podczas rejsu bujało trochę mocniej, a pan z obsługi statku rozdawał worki na wymioty, z których kilku współpasażerów zmuszonych było skorzystać.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Wyspa Motyli

Dolina Motyli

 

Wszechobecne kurczaczki

wszechobecne kurczaczki

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Jak przystało na Dolinę Motyli

jak przystało na Dolinę Motyli

Burkini

burkini

Naszym celem noclegowym na ten dzień była Antalya, dokąd ze złapaniem stopa nie było większych problemów. Nie było też problemu ze znalezieniem taniego hoteliku w okolicach dworca autobusowego, ani ze zjedzeniem czegoś dobrego przed snem 😉 Spać poszliśmy dość wcześnie, bowiem kolejnego dnia mieliśmy do przejechania masę drogi w stronę Kapadocji, gdzie oczekiwał na nas upragniony lot balonem.