Długo zastanawialiśmy się nad opracowaniem właściwego planu na nasz wyjazd do Kolumbii. Część mnie jak zwykle wyrywała się, żeby zaszaleć i zobaczyć wszystkie możliwe atrakcje. Po dokładniejszym przestudiowaniu, okazało się jednak że są one rozrzucone po całym kraju. Biorąc dodatkowo pod uwagę ryzyko związane z podróżowaniem samolotem w czasie covida, uznaliśmy ostatecznie, że tym razem odstąpimy od naszego zwyczajowego intensywnego sposobu zwiedzania i postaramy się spędzić całe dwa tygodnie leniwie przemieszczając się po wybrzeżu karaibskim.
Po kilku dniach spędzonych w Cartagenie z jednej strony byliśmy oczarowani, z drugiej jednak nasze ciała sugerowały nam, że preferują w takich upałach leżenie na plaży zamiast chodzenia po mieście. Rozpoczęliśmy więc poszukiwania miejsca, do którego chcemy się udać. Poszukiwania idealnej plaży na karaibskim wybrzeżu okazało się jednak trudniejsze niż zakładaliśmy. Jako niewątpliwie najpiękniejsze kolumbijskie plaże, wskazywane są te znajdujące się w Parku Tayrona. Jest to jednak park narodowy, dzięki czemu plaże są dzikie i dziewicze, jednak nie ma co liczyć tu na typowy plażowy relaks, nocleg z widokiem na morze i obiady w przyjemnych nadmorskich knajpkach. Ostatecznie pomimo wielu negatywnych opinii zdecydowaliśmy się wybrać na położoną niedaleko Cartageny Playe Blanca. Większość negatywnych opinii wynikała z popularności plaży,, która stanowi idealny punkt na jednodniową wycieczkę za miasto. Gdy za jeden z warunków wyboru naszego noclegu postawiliśmy prywatną łazienkę, okazało się że pozostały jedynie dwa noclegi do wyboru. My zdecydowaliśmy się na uroczy Posada Chikiluky Baru, ponieważ poza łazienką pokój posiadał mini tarasik z hamakiem bezpośrednio nad plażą. Po przyjeździe na miejsce jasnym okazało się na czym polegały wspomniane wcześniej problemy kanalizacyjne. Otóż wszystkie miejscowe bary, restauracje i hoteliki są postawione na palach prosto na plaży, a najbliższa cywilizacja znajduje się w Cartagenie. Nie uświadczycie tu bankomatu czy supermarketu. Nie ma tu też szalonych imprez, a po zachodzie słońca, gdy odjeżdża większość turystów, można leżeć na hamaku i czytać „Sto lat samotności” Gabriela Marqueza przy akompaniamencie szumu fal. To były naprawdę relaksujące dwa dni spędzone na plażowaniu i czytaniu książek. Wybraliśmy się również na nocną wycieczkę na oglądanie fluorescencyjnego planktonu.
Zbliżał się jednak dzień urodzin Konrada, który wypadałoby spędzić w trochę lepszym stylu. Po przeprowadzeniu reaserchu najlepszą opcją wydała się wycieczka na pobliskie Islas del Rosario. Jest to kolejne popularne miejsce na jednodniową wycieczkę z Cartageny. Nie znając za bardzo różnic pomiędzy sąsiednimi wysepkami, wybór warunkował najatrakcyjniejszy hotel. Zdecydowaliśmy się na Eco hotel Islabela na wyspie Marina. Muszę przyznać, że był to strzał w 10! Oglądając z łodzi inne wysepki odniosłam wrażenie, że zatrzymujemy się zdecydowanie na tej z najładniejszą plażą. Wykupiliśmy nocleg all inclusive, co znaczyło że poza stylowym bungalowem na prywatnej malutkiej plaży, mieliśmy w cenie również trzy posiłki w niezłej miejscowej restauracji. Zdecydowanie jest to miejsce godne polecenia. Aby sprawić, że dzień urodzin był bardziej wyjątkowy na kolację zamówiliśmy świeże langusty, które smakowały nawet tak zatwardziałemu hejterowi owoców morza jak mój mąż. Przeszła nam przez głowy myśl, żeby pozostać w tym małym raju dłużej, zwłaszcza że hotel liczył całe dwa bungalowy więc po zachodzie słońca mieliśmy praktycznie wszystko dla siebie. Z perspektywy czasu trochę jednak żałuję że tam nie zostaliśmy, ponieważ wbrew obiegowej opinii, lepszych plaż w Kolumbii nie udało nam się już znaleźć.
Następnym miejscem, które mieliśmy odwiedzić był Park Tayrona. Stanowi on niewątpliwie jedną z największych atrakcji Kolumbii. Nie tylko dla turystów, ale jest uwielbiany również przez miejscowych. Generalnie reklamowana jest jako Park Narodowy, w którym z jednej strony możemy liczyć na spotkanie z jaguarem, z drugiej natomiast na relaks na pięknych plażach. Szczerze mówiąc na podstawie opisów oczami wyobraźni widziałam bardziej dziki odpowiednik kostarykańskiego Parku Manuel Antonio. Długo nie mogłam zrozumieć sposobu zwiedzania tego parku, skoro na mapie narysowane są dwie ścieżki prowadzące w tym samym kierunku. W uproszczeniu okazuje się, że w sumie to głównym celem jest dojście do jednej z dwóch plaż i zależnie od wejścia, które wybierzemy będzie to 2 – 3 godzinny trekking lub 6 godzinny trekking. Ta druga opcja zarezerwowana jest raczej dla osób, które planują spać wewnątrz parku. My zdecydowaliśmy się spać w kolejnym rewelacyjnym miejscu – Moon Wind Tayrona Hostel, który jest oddalony o około 200 metrów od głównego wejścia do parku. Wstępny plan był taki, że pierwszego dnia wybierzemy się w ten krótszy trekking i spędzimy dzień na plaży, a wtedy ewentualnie następnego dnia pójdziemy dłuższą trasą. Jednak po pierwszym dniu, gdy okazało się że trekking jest raczej nieatrakcyjny, dość męczący idziemy w akompaniamencie dudniącej muzyki z bumboxów a na koniec docieramy do ładnej, jednak okropnie zatłoczonej plaży, stwierdziliśmy że jesteśmy w stanie znaleźć dla siebie lepsze atrakcje.
Stanęliśmy więc przed dylematem co chcemy zrobić z resztą czasu, który mamy spędzić w Kolumbii, bo początkowy plan zakładał więcej czasu w Parku Tayrona. Opcji było co najmniej kilka. Wyjazd w stronę wioski Mompox, na której wzorowane było Macondo ze „Stu lat samotności”, wyjazd w stronę gór Sierra Nevada albo dalej na wschód w stronę Wenezueli, gdzie rozciągają się pustynie. Ostatecznie po niepowodzeniu jeśli chodzi o bliskie spotkania ze zwierzętami, zdecydowaliśmy się wybrać w stronę gór, gdzie szansa na spotkanie zwierząt była największa. A nadmiar czasu spędzić relaksując się na jakiejś miłej, nieturystycznej plaży. Z informacji zaczerpniętych z internetu i od poznanego po drodze Kolumbijczyka, optymalnym miejscem do realizacji naszego planu wydawała się wioska Palomino. Niestety jak już wcześniej wspominałam, nie mieliśmy co liczyć na pocztówkowe plaże z białym piaskiem i lazurową wodą. Niemniej pomimo mniej pocztówkowej plaży, bardzo spodobała nam się atmosfera spokojnego leniwego nadmorskiego miasteczka. Nie wspominając już o kolejnym świetnym hotelu – Casa del Pavo Real Boutique, z uroczym bungalowem położonym w ogrodzie, dzięki czemu spotkaliśmy tu więcej zwierząt niż w Parku Tayrona! Na przedostanie miejsce naszego pobytu w Kolumbii wybraliśmy wioskę Minca położoną w malowniczych górach Sierra Nevada. Zdecydowaliśmy się na hotel Hotel y restaurante mirador aires de la sierra, ponieważ w bardzo dobrej cenie oferował on nocleg w przeszklonym domu kopułowym z jacuzzi i widokiem na górską przełęcz. Z dobrych informacji, miejsce jest rewelacyjne. Ze złych informacji, właściciele napisali do nas wiadomość, że jeśli nie poruszamy się samochodem z napędem 4×4 to z uwagi na padające ostatnio deszcze nie dojedziemy do nich sami. Na szczęście w wypożyczalni samochodów, z której korzystaliśmy – Alamo (super polecamy!) – okazało się, że czekający na nas samochód jest niesprawny, więc zaproponowano nam Dacię Duster za niewielką dopłatą. Kolejną świetną informacją było to, że podczas licznych podróży mój mąż nabył niesamowitych zdolności jazdy każdym samochodem po każdym terenie. I tak też zrobił tym razem, przejeżdżając kilka kilometrów błotnistej drogi prowadzącej stromo pod górę. W co tak bardzo nie mogli uwierzyć właściciele naszego noclegu, że od tej pory zwracali się do Konrada „buen conductor”. Zdecydowaliśmy się skorzystać z dwóch głównych miejscowych atrakcji (poza jacuzzi z widokiem na góry) – trekingu nocnego w poszukiwaniu zwierząt i trekingu dziennego w poszukiwaniu ptaków. Oczywiście jak zwykle zwierzęta nie są gwarantowane, ale nie mogliśmy oprzeć się szansie zobaczenia pancernika. Niestety podczas nocnej wyprawy znaleźliśmy jedynie nocne małpki. Na szczęście poranny spacer był dużo bardziej owocny i spotkaliśmy naprawdę wiele różnych gatunków ptaków. Podsumowując ciężko powiedzieć, żeby Kolumbia rzuciła nas na kolana, chociaż myślę że to my nie daliśmy jej na to szansy ograniczając się jedynie do zwiedzania niewielkiego fragmentu. Niemniej doskonale bawiliśmy się na tych trochę bardziej relaksujących i trochę wolniejszych wakacjach niż zwykle.