autostopem przez Turcję i Kaukaz cz. 3 (Kapadocja)

Muszę przyznać, że Turcja nie znajdowała się nigdy jakoś wysoko wśród miejsc, które chciałabym zobaczyć. Prawdopodobnie, niestety, wynikało to z mojej niewiedzy, przez którą utożsamiałam ten kraj z Antalią, Alanyą i wczasami all inclusive. A to nie był typ wakacji, na które szykowałam się w tym roku. Moje wyobrażenie zaczęło się jednak zmieniać jeszcze na etapie przygotowań do wyjazdu. Zmieniło się do tego stopnia, że przed wylotem to właśnie Turcja stała się krajem, który wydawał mi się najciekawszy na naszej trasie.

Miejscem, którego wizja zwiedzania najbardziej mnie kusiła, była malownicza Kapadocja. Całkowicie oczarowały mnie te zdjęcia robione o wschodzie słońca z pięknymi kolorowymi balonami. Gdy doczytałam później, że nie dość, że balony te latają codziennie, to jeszcze latają w nich turyści, wiedziałam, że muszę to zrobić! Niestety, godzina takiej przyjemności wyceniona została na 160 euro za osobę. Licząc na dwie, kwota ta niebezpiecznie zbliżała się do połowy naszego budżetu na miesięczną podróż. Nie brzmiało to zbyt optymistycznie. Potrafiłam jednak bez spotkania z popularnymi obecnie couchami powiedzieć sobie, że chcieć to móc i nie poddałam się. Po wykluczeniu wszystkich nielegalnych lub niemoralnych możliwości i przeszukaniu chyba całego internetu, w końcu wpadłam na pomysł. Pomyślałam, że skoro ponad 20 firm świadczy taką samą usługę, której cena wydaje się być zdecydowanie zawyżona, powinno im zależeć na opiniach, które mogą wyróżnić je na tle pozostałych . Wraz z Konradem zaproponowaliśmy więc współpracę wszystkim baloniarzom. Nasza oferta spotkała się z zaskakująco dużym odzewem i kilka dni później, mieliśmy już zaklepany mój wymarzony przelot balonem!

Konrad z Orhanem

Konrad z Orhanem

kawka w oczekiwaniu na Orhana

kawka w oczekiwaniu na Orhana

Do Kapadocji musieliśmy jednak jeszcze dojechać, a poprzedni wpis kończy się w okolicach Antalyi. Jako że był to jedyny sztywny termin w trakcie naszego wyjazdu (pomijając wylot), wyruszyliśmy z jednodniowym zapasem. Wyjazd z samej miejscowości okazał się sporym wyzwaniem i zajął nam blisko 3 h. Później jednak miał nadejść czas, gdy przyszło nam stanąć twarzą w twarz z prawdziwą turecką gościnnością. Najpierw zabrał nas Pan Syryjczyk, który jechał właśnie autobusem Rainbow Tours po polskich turystów i podrzucił kilka kilometrów dalej. Zabawne było to, że Pan, w naszym ojczystym języku, informował nas o tym, że oszukała go i zostawiła  narzeczona pochodzącą z Lęborka. Ledwo zdążyliśmy pożegnać się z poprzednim kierowcą i wyciągnąć ponownie kciuki, a już znajdowaliśmy się w następnym aucie. Auto należało do Kurda Orhana, który spokojnie zasługuje na osobny wpis. Wspomnę tylko, że ten wspaniały człowiek, zupełnie bezinteresownie, przewiózł nas ok. 500 km dalej, w międzyczasie serwując nam napoje, przekąski, zabierając nas na kolację – oczywiście przez cały czas nie pozwolił nam nawet wyciągnąć portfela, nie mówiąc już o płaceniu. Wcale nie planował jechać tam, gdzie my, ale ostatecznie zatrzymaliśmy się w hotelu oddalonym od miejsca docelowego – Goreme o niecałe 10 km. Orhan oznajmił nam, że zamierza spać w tym samym hotelu (cudem udało nam się tym razem za siebie zapłacić), aby następnego dnia rano móc zawieźć nas te pozostałe kilka kilometrów. Okazało się jednak, że zaspał, zostawił nas więc, żebyśmy mogli spokojnie zjeść śniadanie, na koniec wciskając nam „w ramach przeprosin” pieniądze na taksówkę. Myślę, że istotne w tej całej historii jest to, że Orhan mówił wyłącznie po turecku, niestety nasz turecki obejmował jedynie kilka podstawowych zwrotów grzecznościowych, wbrew pozorom nie przeszkadzało to znamiennie w prowadzeniu rozmowy.

nasz hostel

nasz hostel

100% sok z granatów

100% sok z granatów

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

W Goreme znaleźliśmy się jeszcze przed południem. Lot balonem czekał nas dopiero następnego dnia. Po zameldowaniu w naszym hostelu – Nirvana Cave Hotel (swoją drogą bardzo sympatyczne i godne polecenia miejsce), mieliśmy więc sporo czasu na spacer po miasteczku i okolicach. Wybraliśmy się również na punkt widokowy, z którego można było podziwiać piękny zachód słońca nad jedną z dolin Kapadocji i szybko poszliśmy spać, ponieważ następnego dnia czekała nas bardzo wczesna pobudka!

Punktualnie, chwilę po 4 rano, zjawił się po nas samochód, który zabrał nas do siedziby Cappadocia Voyager Balloons na śniadanie i kawę (jak się okazało siedziba była 300 m od hostelu). Po czym wręczono nam nasze bilety na przelot i ciągle trochę otumanionych wczesną porą, odwieziono na miejsce, z którego mieliśmy startować. Muszę przyznać, że z olbrzymią ekscytacją obserwowałam proces nadmuchiwania i przygotowywania naszego balonu. Naprawdę nie mogłam się doczekać, aż dostaniemy pozwolenie na lot i wreszcie wzbijemy się w powietrze. Zostaliśmy przydzieleni do jednego z mniejszych balonów – mieściło się w nim 20 osób. Poza nami byli to sami Ekwadorczycy, więc nawet ja byłam dość wysoka i miałam doskonałą widoczność ze wszystkich stron, Konrad wyglądał trochę jak mutant na tle innych. Balon pilotował Kurtulus, który pomimo młodego wieku, odznaczał się bardzo dużym doświadczeniem, ze względu na to, że był zięciem szefa. Gdy wszyscy znaleźli się już na swoich miejscach, przedstawiono nam jeszcze krótką instrukcję bezpieczeństwa i wreszcie mogliśmy ruszać!

bilety - chyba coś poszło nie tak...

bilety – chyba coś poszło nie tak…

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

startujemy!

startujemy!

Sam lot trwa około godziny, podczas której przelatuje się nad wszystkimi dolinami Kapadocji. Jeżeli ma się u steru osobę doświadczoną (jak nasz Kurtulus) można liczyć również na sprawne manewry, podczas których ma się poczucie, że balon za chwilę dotknie jednej z mijanych skalnych formacji. Jednak nic tutaj nie jest przypadkowe, cała trasa jest przygotowana tak, abyś my mieli okazję podziwiać jak najciekawsze widoki i kunszt pilota. Wszystko oczywiście rozgrywa się podczas wschodu słońca, a razem z nami w powietrzu unosi się jeszcze 99 innych kolorowych balonów. Po około godzinie lądujemy delikatnie z powrotem na ziemi, gdzie czekają już na nas pracownicy z certyfikatami potwierdzającymi odbycie przez nas lotu balonem, a także butelkami szampana. Nie wiem jak to się ma do zasady, że dżentelmeni nie piją przed południem, ale na szczęście ja się nie musiałam o to martwić. Na koniec jeszcze wspólne pamiątkowe fotografie, podziękowania i odwieziono nas do naszego hostelu. Na miejscu wymieniliśmy się jeszcze wrażeniami z ludźmi, którzy zdecydowali się na wybór innych firm. Doradzili nam też oni, że można przyjechać do Goreme i tam wykupić pojedyncze miejsca last minute na lot balonem w okazyjnej cenie. Załapaliśmy się jeszcze na śniadanie (w podróży lepiej nie odmawiać jedzenia) i mogliśmy ruszać dalej! Właściwie kierowaliśmy się już do Gruzji, ale po drodze spotkała nas jeszcze jedna ciekawa historia…

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Podsumowując, lot balonem był spełnieniem jednego z moich licznych marzeń. Pozostaje więc pytanie, czy spełnił on moje oczekiwania? Tak, w 150%! Wydaje mi się, że już sam przelot balonem byłby ekscytujący, a w połączeniu z piękną Kapadocją, zmieniającą barwy wraz ze wschodzącym słońcem i te wszystkie kolorowe balony wokół! Ach! Może ktoś o większym talencie poetyckim potrafiłby to opisać bardziej obrazowo, ja doradzam po prostu zobaczyć na własne oczy. W razie chęci, polecam wybrać Cappadocia Voyager Balloons, wszystkie ich pozytywne opinie są prawdziwe, a właściciel to wspaniały człowiek i prawdziwy pasjonat!

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

pora ruszać dalej...

pora ruszać dalej…