autostopem przez Turcję i Kaukaz cz. 4 (Bayburt – Caykara)

Poprzedni wpis skończył się tak naprawdę w momencie, w którym byliśmy już na prostej drodze do Gruzji. W pierwotnym planie mieliśmy jeszcze odwiedzić górę Nemrut. Niestety, pomimo naszej determinacji, ze względu na toczące się w okolicy walki, zmuszeni byliśmy zrezygnować. Nie zniechęcały nas nawet ostrzeżenia MSZ, jednak zakładamy że miejscowi zawsze mają rację w takich sprawach, a oni również odradzali nam wyjazd w te rejony. Wybraliśmy więc najkrótsza możliwą drogę wprost do gruzińskiego kurortu Batumi. GPS pokazywał, iż zostało nam około 900 km, założyliśmy więc, że dwa dni powinny nam spokojnie wystarczyć na dotarcie do celu.

tak wyglądała nasza trasa

tak wyglądała nasza trasa

Niestety, najkrótsza trasa oznaczała konieczność przejazdu przez masę malutkich tureckich wiosek. Początkowo szło nam dość powoli, jednak po jakimś czasie wpadłam na pomysł zdjęcia chustki, którą zakrywałam włosy. Dzięki temu zatrzymywał się dla nas niemal każdy samochód, jadący kilka kilometrów, z jednej wioski do drugiej. Głównie po to, żeby zrobić sobie zdjęcie z blondynką. Dla nas oznaczało to, że co prawda w żółwim tempie, ale jednak przybliżamy się do celu, a przede wszystkim do bardziej uczęszczanych dróg. Uspokoiliśmy się trochę, gdy wreszcie udało nam się złapać tira. Nie tylko jechał dalej niż do sąsiedniej wioski, ale aż do miejscowości znajdującej się w połowie naszej trasy.

Pan kierowca tira

Pan kierowca tira

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Samochodem kierował kolejny przemiły pan, który jak większość Turków, nie znał ani słowa w jakimkolwiek innym języku niż ojczysty. Będąc już przyzwyczajonymi do tych standardów nawiązaliśmy z panem całkiem niezły kontakt. Martwiło nas jedynie to, że styl jazdy naszego kierowcy odbiegał trochę od standardów prowadzenia samochodu, do których zdążyliśmy się przyzwyczaić w Turcji (gaz do dechy), gdyż spokojnie utrzymywał prędkość ok 70 km/h. Woleliśmy jednak nie rezygnować z pewnego transportu. Kolejny raz przekonaliśmy się również o tym, że w momencie, w którym wsiadasz do samochodu jakiegokolwiek Turka, tracisz swoją wolną wolę. To znaczy, przestajesz mieć wpływ na to, gdzie zjesz, którą trasą pojedziesz, gdzie będziesz spał, a przede wszystkim nad tym, ile herbat wypijesz. Ten akurat pan, skupił się nad tym, abyśmy koniecznie zrezygnowali z autostopu na rzecz autobusu. W tym celu odbył kilka niespiesznych narad ze swoimi znajomymi tirowcami (oczywiście przy herbacie). A ostatecznie skontaktował nas telefonicznie z kolegą, który znał niemiecki i miał nas do tego pomysłu przekonać. Wtedy jeszcze nie rozumieliśmy dlaczego tak bardzo mu na tym zależy i za wszelką cenę próbowaliśmy się wykręcić. Pan kierowca był jednak sprytniejszy. Poprosił swojego kolegę mówiącego po niemiecku, aby ten znalazł nam hotel (w cenie, która będzie nam odpowiadała), w miejscowości Erzincan, a sam zwolnił do 20 km/h. Jechał tak do momentu, kiedy słońce zaszło za horyzontem, a my musieliśmy zgodzić się na jego warunki. Jakimś cudem udało nam się jednak trochę wyrwać spod kontroli. Odmówiliśmy taksówkę, która miała nas zawieźć następnego ranka prosto na dworzec autobusowy.

kawałek cienia...

kawałek cienia…

a tyle zostało nam na następny dzień

a tyle zostało nam na następny dzień

Dzięki temu zabiegowi, następnego ranka mieliśmy możliwość jechać dalej autostopem. Pierwszy złapany stop był dość wyjątkowy… Był to pierwszy raz, kiedy oboje mieliśmy możliwość przejechać się traktorem i to siedząc na jego kołach. Nie jest to jednak szczególnie wygodny środek transportu, a osiągana przez niego prędkość nas nie zadowalała, więc bez żalu z niego zrezygnowaliśmy. Później szło nam naprawdę nieźle i dość szybko znaleźliśmy się w miejscowości Bayburt. Zaczynaliśmy już nawet rozważać, co zjemy na pierwszą kolację w Gruzji. Złapaliśmy kolejny samochód, tym razem do miejscowości Caykara. Niestety, w tym momencie popełniliśmy dość głupi błąd, z którego płynie jeden wniosek: nigdy, przenigdy, nie wysiada się w pośpiechu z samochodu, nawet gdy wydaje Ci się, że kierowca jedzie nie tam, gdzie powinien. Tobie podpowiada intuicja, w najlepszym wypadku GPS, a on po prostu wie co robi. My niestety wysiedliśmy, w bliżej nieokreślonym miejscu w górach, gdy kierowca zjechał z drogi na Caykarę. Oczywiście wybrał lepiej niż my.

D1

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

tu postanowiliśmy wysiąść

tu postanowiliśmy wysiąść

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Pierwsza godzina była całkiem fajna – rześkie powietrze, ładne krajobrazy, krowy. Gdy minęła druga godzina, a my ciągle mijaliśmy tylko krowy i jeden znak, mówiący o tym, że do Caykary pozostało 40 km, zaczęliśmy liczyć się z tym, że najbliższą noc spędzimy w namiocie, w górach. Niby nic w tym strasznego, problem polegał jednak na tym, że nie mieliśmy przy sobie niczego do jedzenia ani do picia. Nie mając alternatywy, postanowiliśmy iść przed siebie, na ile sił nam starczy. W tym momencie usłyszeliśmy silnik samochodu – nadjeżdża ratunek! Niestety, samochód był pełen ludzi i bagaży (byli to tureccy turyści, którzy również przez przypadek trafili na tę drogę), dostaliśmy jednak butelkę wody i obietnicę, że jak tylko dojadą do miasta, natychmiastowo przyślą po nas taksówkę. Jednak dosłownie pół godziny później usłyszeliśmy kolejny raz warkot silnika samochodu.

nasz ratunek

nasz ratunek

w tamtą chmurę niestety musieliśmy wjechać

w tamtą chmurę niestety musieliśmy wjechać

Tym razem na horyzoncie ukazał nam się stary, rozklekotany dostawczak. Znowu w środku nie było dla nas wystarczająco dużo miejsca, ale panowie chyba jednak uznali, że zostawienie nas tutaj byłoby niehumanitarne. Przywiązali więc nasze plecaki do samochodu a my jakimś cudem zmieściliśmy się w szoferce. Nasz entuzjazm, niestety, ponownie szybko został ostudzony. Wjechaliśmy w chmurę, widoczność kierowcy ograniczyła się do około metra, a z prawej strony zobaczyliśmy przepaść, od której zupełnie nic nas nie odgraniczało. Patrząc w dół podziwialiśmy polujące sokoły. Jakby tego było mało, przez naszą drogę, co jakiś czas przepływały strumyczki, konieczne też było zrzucanie kamieni, które uniemożliwiały nam dalszą jazdę. Okazało się, że przed Caykarą, jest jeszcze jedna miejscowość, do której jadą nasi panowie. Tak więc około 25 km, które mieliśmy do pokonania, zajęło nam ponad 3 godziny, podczas których, przy każdym manewrze, każdy z nas modlił się do swojego Boga. Nie wiem czy to kwestia modlitwy, czy umiejętności kierowcy, ale udało nam się bezpiecznie dotrzeć do miasteczka. Nie obyło się jednak bez strat- gdzieś po drodze nasz namiot zahaczył o wystającą gałąź i spadł w przepaść.

relacja z wnętrza chmury

relacja z wnętrza chmury

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

prawdziwa przepaść

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

z boku widoczna część trasy, którą już przejechaliśmy...

z boku widoczna część trasy, którą już przejechaliśmy…

upragniony cel

upragniony cel

Panowie byli tak kochani, że poczęstowali nas jedzeniem i piciem i zaproponowali nocleg u siebie, ponieważ już dawno zrobiło się ciemno. Nie mieliśmy jednak okazji skorzystać z ich gościny, gdyż przy pomocy mieszkańców miasteczka, udało się złapać kolejnego stopa, który zawiózł nas dalej. Już w nocy, dotarliśmy nad Morze Czarne, do miejscowości o zabawnej nazwie Of, niestety wciąż po tureckiej stronie granicy. Pierwszym co zrobiliśmy, po zameldowaniu się w hotelu i połączeniu z wifi, było znalezienie informacji o trasie, która właśnie przejechaliśmy. Nie zdziwiło nas to jakoś bardzo, gdy znaleźliśmy drogę D915, z Bayburtu do Caykary na pierwszym miejscu w rankingu portalu www.dangerousroads.com… Jakiś czas temu nawet jeden z polskich portali postanowił napisać o trasie, dzięki której przeżyliśmy jedną z ciekawszych i bardziej niebezpiecznych przygód podczas naszego wyjazdu. A następnego dnia, wreszcie zameldowaliśmy się w Gruzji.

zdjęcie pożyczone z internetu, idealnie widać na nim, jak D915 wygląda

zdjęcie pożyczone z internetu, idealnie widać na nim, jak D915 wygląda

OLYMPUS DIGITAL CAMERA