autostopem przez Turcję i Kaukaz cz. 5 (Azerbejdżan)

Azerbejdżan należy do grupy tych krajów, o których każdy z nas coś słyszał, coś wie, ale mało kto planuje tam pojechać. Bo właściwie nie wiadomo po co. Niby każdy słyszał o Baku, chociażby czytając „Przedwiośnie”. Pamiętam do tej pory, że miasto opisane przez Żeromskiego niesamowicie uwiodło nastoletnią Gosię. Prawda jest jednak taka, że autor do Baku nigdy nie zawitał, a swoje barwne opowieści tworzył na podstawie informacji od wracających stamtąd polskich aptekarek. Obecnie chyba najbardziej Azerbejdżan kojarzony jest ze sprzedażą ropy naftowej. Część zysków przeznaczana jest na promocję państwa, a to widzimy napis „Azerbaijan Land Of Fire” na koszulkach piłkarzy Altelico Madryt, a to o organizacji pierwszych europejskich Igrzysk Olimpijskich. Wciąż jednak mało osób wie co można tam zobaczyć i czy w ogóle warto oglądać? A czemu tak właściwie my się tam wybraliśmy?

Gdy powstawały pierwsze plany naszego wyjazdu, Azerbejdżanu nawet nie braliśmy pod uwagę. Początkowo miała to być Turcja, Armenia, Gruzja i Iran. Iran był krajem, który Konrad od zawsze bardzo chciał zobaczyć, do czego i mnie zdążył przekonać. Dodatkowo idealnie rozwiązywał nasz problem, który stanowiła zamknięta granica Turcji z Armenią. Nasze plany jednak zostały pokrzyżowane przez formalności wizowe. W skrócie – aby dostać wizę do Iranu (50 euro), potrzebny jest jeszcze kod autoryzacyjny (300 – 400 zł). Jako, że my planowaliśmy spędzić tam mniej niż tydzień, próbowaliśmy aplikować o wizę tranzytową (do niej nie trzeba kodu). Do wyrobienia takowej potrzebna jest jednak wiza kraju docelowego. Fakt, że do Armenii Polacy wizy nie potrzebują, okazał się dla konsulatu problemem nie do rozwiązania. Musieliśmy więc szukać alternatywy.

Azerbejdżan wydawał się najrozsądniejszą. Szczególnie, że zachęcał nas do tego znajomy, który spędził tam wiele czasu i oferował nam pomoc swoich znajomych Azerów. Co prawda ponownie problemem wydawała się wiza. Jednak tym razem bardziej martwiliśmy się o to, że pomimo posiadania wizy, do kraju nas najzwyczajniej nie wpuszczą, ze względu na plany odwiedzenia wcześniej Armenii. Pozwolę sobie to w skrócie wytłumaczyć.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

CZĘŚĆ HISTORYCZNA


Niezwykłość Kaukazu, a jednocześnie jeden z jego największych problemów, polega na tym, że względnie niewielkie terytorium jest zamieszkiwane przez wiele różnorakich narodowości, ludzi o różnej wierze i kulturze. Obecnie przyjmuje się, że jest ich tam ponad 70. Bardzo często ich interesy polityczne, czy kulturalne znacznie się od siebie różnią, nawet wtedy, kiedy znajdują się w jednym państwie. Kartą różnorodności etnicznej Kaukazu grają duże państwa graniczące z tym regionem – Rosja, Turcja i Iran. Stąd na Kaukazie niemal od zawsze jest kocioł, zbliżony do tego bałkańskiego. Największe zaostrzenie konfliktów wiąże się z polityką narodowościową prowadzoną przez władze byłej ZSRR. Polegała ona na tłumieniu aspiracji narodowych poszczególnych nacji, wyznaczaniu granic części składowych federacji bez uwzględnienia kryterium etnicznego, deportacje. Więc gdy tylko silna ręka radziecka rozluźniła swój uścisk, czyli w okresie pieriestrojki, każda większa „grupka”, rozpoczęła dążenia niepodległościowe, które właściwie trwają do dziś. Do tego wszystkiego dochodzi konflikt dwóch mocarstw – Rosji i Turcji, które stale walczą o wpływy w tym regionie i stanęły przeciwko sobie w czasie I wojny światowej.

fajna mapa obecnych konfliktów na Kaukazie

Dla nas, jako osób podróżujących po tym regionie sprawa wygląda następująco. Granica Turcji z Armenią jest zamknięta, ze względu na to, że Armenia stale dąży do tego, aby Turcy oficjalnie przyznali się do dokonania Rzezi Ormian w czasie I wojny światowej. Ocenia się, że w tym czasie zginęło około 1,5 mln osób, a Turecki rząd, wciąż utrzymuje, że Ormianie padli ofiarą epidemii podczas ewakuacji frontu. Armenia z Azerbejdżanem pozostaje w stanie wojny, oczywistym jest więc, że wspólna granica jest zamknięta. Konflikt azersko-ormiański wybuchł pod koniec lat 80., gdy Górski Karabach – prowincja Azerbejdżanu zamieszkana w większości przez Ormian – chciał przyłączyć się do Armenii. Wywołało to sprzeciw Baku. W wyniku wojny Armenia zdołała przejąć kontrolę nad Górskim Karabachem. Pokojowe rozmowy prowadzone od 1994 roku pod patronatem OBWE nie przyniosły żadnego efektu. Formalnie Górski Karabach to dzisiaj nieuznawane przez świat państwo z własnym prezydentem i siłami zbrojnymi, faktycznie zaś – część Armenii. Azerbejdżan nigdy nie uznał nowych granic, a utrata Górskiego Karabachu, to dla nich największa narodowa klęska. Szczęśliwie dla nas, Gruzja ma zamkniętą jedynie granicę z Rosją, z którą w 2008 roku była przez kilka dni w stanie wojny. Jednak wojna ta, jest bezpośrednio związana z innym terytorialnym problemem Gruzji – dwoma nieuznawanymi na arenie międzynarodowej państwami – Abchazją i Osetią Południową. Oba te kraje, de facto kontrolowane przez Rosję, ogłosiły niepodległość, którą uznają do dnia dzisiejszego – Rosja, Wenezuela, Nikaragua, Nauru, a także inne nieuznawane republiki – Naddniestrze i Górski Karabach.


 

To wszystko, co w uproszczeniu próbowałam opisać, wiązało się z dużym problemem organizacyjnym dla nas. Musieliśmy sprawdzić przede wszystkim, czy istnieje możliwość posiadania jednocześnie w paszporcie pieczątki Armenii i Azerbejdżanu i w jakiej kolejności odwiedzić te państwa, aby do obu nas wpuścili. Wiązało się to również z tym, że do każdego z tych państw musieliśmy jechać przez Gruzję i dodawało wielu właściwie bezsensownych kilometrów. Aby nie tracić więc za dużo czasu, doradzono nam, aby wybrać się do Baku z Tbilisi autobusem nocnym, który miał być szybszy i wygodniejszy niż pociąg. Dotrzeć na miejsce (z tego co zrozumieliśmy) mieliśmy o 22, gdzie mieliśmy już zarezerwowany hotel, a z rana umówieni byliśmy, ze znajomym znajomego – Resulem, który obiecał nas oprowadzić. Niestety, po 4 godzinnym oczekiwaniu na granicy, dowiedzieliśmy się, że dojedziemy o 6 rano (nie wiem jak to powiązać z informacją, którą dostaliśmy na dworcu). Zrewidowaliśmy więc nasze plany, uznaliśmy że jednak lepiej pojechać do hotelu, zjeść śniadanie, przespać się trochę i wtedy ruszyć na zwiedzanie, zamiast snuć się na wpół przytomnie po Baku.

BAKU


Po stolicy Azerbejdżanu oprowadzał nas wspomniany już znajomy znajomego – Resul, który poza tym, że już wcześniej oprowadzał ludzi, także uczył się języka polskiego (czego można więcej oczekiwać od przewodnika 🙂 ). Szczerze mówiąc, moim zdaniem, absolutnie idealnie Baku opisuje Lonely Planet: Stolica Azerbejdżanu jest pod względem architektonicznym kochanym dzieckiem miłości Paryża i Dubaju… Aczkolwiek z bogatym sowieckim dziedzictwem na wpół ukrytym w tle. W sercu Baku, stare miasto wpisane na listę UNESCO, otoczone murem zdobionym egzotycznymi krenelażami. Dookoła znajdują się wdzięcznie oświetlone kamienne rezydencje i zielone deptaki pełne ekskluzywnych butików. W ciągu ostatniej dekady stale postępuje zastępowanie starych, zniszczonych postsowieckich budowli, nowoczesnymi przeszklonymi wieżowcami. Niektóre z tych nowoczesnych budynków stanowią istne arcydzieła. Tym czasem zakochane pary, mogą pieścić się w licznych zielonych parkach lub spacerować promenadą wzdłuż Morza Kaspijskiego, gdzie zielenie i błękity pozwalają zapomnieć o pustynnym otoczeniu Baku. Dokładnie w taki sposób ja je widzę.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

ropa na Morzu Kaspijskim

ropa na Morzu Kaspijskim

przejście podziemne

przejście podziemne

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Konrad był pod niesamowitym wrażeniem stolicy Azerbejdżanu. Ja chyba wolę miasta o przytulniejszej atmosferze. Imponowało mi jednak to, że pomimo widocznego szału budowlanego, zadbano o to, żeby miasto było spójne. Poza kilkoma dziwactwami (to może być tylko moja opinia), większość stawianych budynków świetnie koresponduje między zabytkową starówką, a nowoczesną wizytówką Azerbejdżanu – Flame Towers. Mnie chyba najbardziej zainteresowała widoczna ropna na Morzu Kaspijskim.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

kwiatki współczesnej architektury

kwiatki współczesnej architektury

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Po całodziennym zwiedzaniu Baku, wybraliśmy się zobaczyć jak oświetlone są słynne wieże. Kiedy ogląda się zdjęcia w internecie, można odnieść wrażenie, że na Flame Towers są po prostu płomienie. A to Azerowie serwują nam cały spektakl zmieniających się wzorów. Trzeba przyznać, że trochę kiczowaty, ale i tak ogląda się go z przyjemnością.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

1479u9

WULKANY BŁOTNE


peryferie Baku

peryferie Baku

wścieklizna?

wścieklizna?

Na następny dzień pobytu mieliśmy zaplanowane zwiedzanie wulkanów błotnych w Gobustanie, które są reklamowane jako jedna z większych atrakcji turystycznych Azerbejdżanu. Były one oddalone o około 60 km od Baku. Mieliśmy mylne wrażenie, że skoro jest to miejsce turystyczne, nie będzie problemu z transportem. Na szczęście Resul zaproponował, że pomoże nam w dotarciu na miejsce. Okazało się, że najpierw czeka nas około godziny podróży rozklekotanym, wypchanym po brzegi starym autobusem (oj, jak bardzo odbiegał od standardów, do których przyzwyczailiśmy się w Baku), po równie rozklekotanej drodze. Po czym zostaliśmy wysadzeni gdzieś po środku niczego, skąd taksówkarz zabrał nas 20 km po jeszcze gorszej drodze niż po przednio, do miejsca, gdzie na kartce wielkości A4 ktoś nabazgrał „Gobustan”. Historia z taksówkarzem też była ciekawa, ponieważ wsiadł on razem z nami do autobusu, oznajmił że jest taksówkarzem, ma swój samochód na miejscu i przez całą godzinę targował się z Resulem, aż w końcu zgodziliśmy się z nim zabrać.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Jeśli chodzi o błotne wulkany, to są one podobno dość rzadkim widokiem, a Azerbejdżan posiada ok 70% ich światowych „zasobów”. Wyglądem przypominały trochę kratery księżycowe, a w ich wnętrzach bulgotało zimne błoto. Widok interesujący, ale muszę przyznać, że widziałam w życiu ciekawsze rzeczy. Dojazd na miejsce zajął nam tyle czasu, że został nam już tylko powrót do miasta i przyszykowanie się na powrót do Tbilisi. Tym razem Konrad stanowczo odmówił jazdy jakimikolwiek autobusami i pojechaliśmy nocnym pociągiem i to był naprawdę dobry wybór.

my i Resul

my i Resul

147aqi

 

KILKA INFORMACJI PRAKTYCZNYCH


Jakby ktoś był zainteresowany wyjazdem do Azerbejdżanu, to polecam. Kwestie wizowe nie są problemem – my skorzystaliśmy z usług pośrednika (dopłaciliśmy za to ok 70 zł), a wystarczyło, że zeskanowaliśmy swoje paszporty i zdjęcia i po chyba tygodniu mieliśmy gotowe wizy na mailu. Bajka 🙂 Całkowity koszt tej przyjemności to ok 300 zł. Jeżeli chodzi o granice, to wyczytaliśmy, że lepiej najpierw wjechać do Azerbejdżanu, a potem do Armenii. Tak zrobiliśmy i nie mieliśmy żadnych problemów. Jednak nie wiemy, czy w odwrotnej kolejności też by się udało. Obowiązującą walutą jest manat, a ceny na miejscu są dość wysokie. Szczególnie ceny noclegów, głównie ze względu na brak budżetowych hoteli i hosteli. Ludzie są mili, bardzo kulturalni i chętni do pomocy. Większość Azerów oficjalnie jest muzułmanami, ale raczej niepraktykującymi. Ja osobiście żałuję, że nie starczyło nam czasu na odwiedzenie małych górskich wiosek, na północy kraju, myślę że chętnie po to tam wrócę.