autostopem przez Turcję i Kaukaz cz. 6 (Armenia)

W poprzedniej części Gosia opisała Azerbejdżan, a w tej ja postaram się przybliżyć co robiliśmy i jak wygląda sytuacja u największego wroga Azerów, czyli Armenii. Ten najmniejszy z kaukaskich krajów to twór bardzo dziwny. Z jednej strony wszędzie dookoła cudowna przyroda i piękne widoki, z drugiej chyba najbrzydsze miasta jakie kiedykolwiek widziałem. Ludzie podwożący nas stopem byli najserdeczniejsi na świecie, z kolei kelnerzy, taksówkarze i hotelarze próbowali oszukać nas na każdym kroku. W mojej pamięci Armenia zapisała się więc jako kraj lekko schizofreniczny.

Do Armenii dotarliśmy bardzo okrężną drogą, bowiem z Baku wróciliśmy do Tbilisi nocnym pociągiem, a stamtąd łapaliśmy stopa do Sewan. Tak więc z powodu konfliktu ciągnącego się od 1988 roku ( a co za tym idzie pozamykanych granic) musieliśmy nadrobić sporo bezsensownych kilometrów. Baliśmy się też trochę, że armeńscy celnicy będą mieli problem związany z faktem, że tego samego dnia wyjechaliśmy z Azerbejdżanu i chcieliśmy wjechać do Armenii. Na szczęście pogranicznicy nie robili nam żadnych kłopotów, a jeden z nich, wbijając pieczątkę do paszportu Gosi, zwrócił jej uwagę, że ma na jednej stronie stemple wszystkich krajów kaukaskich. Była to bardzo miła odmiana po Azerskiej polityce obrażania turystów w języku armeńskim, w celu sprawdzenia, czy na pewno nie wpuszczają do swojego kraju nieproszonego elementu.

Jakieś sto metrów za przejściem granicznym zaczęliśmy łapać i… zatrzymał się pierwszy napotkany samochód. Nie umniejszając nic Gruzinom czy Turkom- łapanie stopa w Armenii to zdecydowanie najlepsza i najszybsza opcja  transportu. Nigdy nie czekaliśmy dłużej niż trzy minuty, a klika razy zatrzymywały się dla nas naraz po dwa samochody. Wszyscy kierowcy też bardzo chcieli okazać jak największą gościnność, zapraszając nas na obiady, noclegi, robiąc nam zakupy czy częstując miejscowymi papierosami Ararat.

Planem na pierwszy dzień był dojazd do miejscowości Sewan, gdzie planowaliśmy wypocząć nad jeziorem o tej samej nazwie. Niestety, to piękne jezioro położone jest na wysokości 1900 m n.p.m., więc na miejscu było zimno jak diabli, a kąpiel absolutnie nie wchodziła w grę. W połączeniu z ulewnym deszczem, silnym wiatrem i beznadziejną infrastrukturą hotelową, brakiem innych atrakcji i względnie wysokimi cenami spędziliśmy tam czas na regeneracji- tj. przespaliśmy czas od 17 do 9 rano. Po śniadaniu wdrapaliśmy się pod górkę, pooglądać niezwykle klimatyczne monastyry, a potem wróciliśmy na trasę dalej łapać stopa.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Z Sewan postanowiliśmy wybrać się do monastyru Tatev, gdzie mieliśmy w planach przejechać się najdłuższą na świecie kolejką linową. Trasa zwana „Wings of Tatev” ma długość 5750 metrów, a przejazd nią zajmuje około 10 minut. Wszystko miało być pięknie, ale plany znów pokrzyżowała nam pogoda. W skrócie- była taka mgła, że absolutnie nic nie było widać. Podczas przejazdu wpisaną na listę Guinessa  najdłuższą na świecie kolejką linową, widzieliśmy tylko czubek swojego nosa. Planowaliśmy nawet zaczekać gdzieś w okolicach Tatevu na przejaśnienie, ale niestety, prognozy były bezlitosne. Kolejne trzy dni zapowiadały takie same, lub gorsze warunki pogodowe, więc z bólem serca razem z poznaną parą Rosjan zabraliśmy się do Erewania. Do Tatev mamy w planach wrócić przy okazji wizyty w Iranie.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

takie widoki tylko na najdłuższej kolejce liniowej świata

takie widoki tylko na najdłuższej kolejce liniowej świata

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

W tym miejscu chciałbym przerwać historię w celu nadania pewnej przestrogi. Dobrze radzę, nie pijcie nigdy z Cyganami! W Erewaniu trafiliśmy do hostelu, w którym duży, ośmioosobowy pokój zamieszkiwała przed nami tylko para ludzi- czarna dziewczyna z Francji i jej chłopak, kazachski Cygan. Początkowa integracja przeistoczyła się w małą libację, a nasi znajomi pod wpływem armeńskiej wódki stali się bardziej wylewni. Gdy na jaw zaczęły wychodzić dziwne fakty z życia kolegi, takie jak to, że mieszkał on w squatach, przemycał narkotyki i brał heroinę (należy pamiętać, że wszystie cygańskie historie należy brać z przymrużeniem oka), zaczęło się robić średnio przyjemnie. Gdy więc nasi  nowo poznani znajomi padli nieprzytomni pod wpływem alkoholu, i zaczęli coś krzyczeć przez sen, postanowiliśmy zabezpieczyć cały nasz dobytek (naprawdę rozważałem metodę ukrycia zegarka znaną z filmu Pulp Fiction). Następnego dnia szarpnęliśmy się na droższy, i przede wszystkim zamykany, pokój prywatny.

Biorąc pod uwagę fakt, że Erewań nie jest wyjątkowej urody miastem, postanowiliśmy wybrać się do klasztoru Khor Virap, skąd rozciąga się cudowny widok na świętą dla Ormian, a znajdującą się w znienawidzonej Turcji, górę Ararat. Tym razem wyjątkowo pogoda nam dopisała, a jedynym problemem utrudniającym zwiedzanie był straszliwy kac. Znajdujący się tam klasztor Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego robi wielkie wrażenie, a przy dobrych warunkach pogodowych można stamtąd dojrzeć świętą ormiańską górę. Na kaca zaś pomogło najlepiej zimne piwko o oryginalnej nazwie… Ararat.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

d

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Do Erewania wróciliśmy stopem, a samo miasto jest zdecydowanie najmniej ciekawe spośród kaukaskich stolic. Szczerze, poza kaskadowymi schodami (oczywiście z obowiązkowym widokiem na Ararat) nie pamiętam stamtąd niczego ciekawego. Ot, taka typowa, postsowiecka stolica. W niektórych miejscach powciskano jakieś dziwne rzeźby, najwidoczniej sądząc, że wyjdzie fajnie i nowocześnie. Nie wyszło.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Gmach Opery w Erewaniu

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

jakby ktoś chciał pojeździć sobie pod Operą

 

Kaskady

Kaskady

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

tam w tle powinien być widoczny Ararat

tam w tle powinien być widoczny Ararat

 

ślinka cieknie...

ślinka cieknie…

Na zakończenie chciałbym napisać parę słów o Ormianach. Są oni najdziwniejszym narodem, jakiego przedstawicieli miałem okazję poznać. Z jednej strony, ludzie, którzy brali nas na stopa czy zagadywani na ulicy, byli niesamowicie bezinteresowni i serdeczni. Osoby te będę pamiętał jako uosobienie kaukaskiej gościnności. Jednakże, taksówkarze, pracownicy restauracji i hoteli sprawiają wrażenie, że planują tylko, jak najlepiej oszukać i wykorzystać turystę. W prawie każdej restauracji próbowano oszukać nas na rachunku, dodając do niego jakieś dziwne pozycje. Szczytem bezczelności (wielkości Araratu) była sytuacja, w której, zmęczeni już tłustą i serową kaukaską kuchnią postanowiliśmy zjeść coś lżejszego. Ja zdecydowałem się na spaghetti. Jakie było moje zdziwienie, gdy pan kelner przyniósł mi sam makaron, przyozdobiony pięknie ogórkiem i pomidorem i informując, że jeśli chciałbym spaghetti z sosem, to oczywiście muszę dopłacić. Sytuacje takie podłoże mają  skrajnej biedzie panującej w tym kraju. Na szczęście jednak wciąż są tam ludzie, dla których gościnność i życzliwość ważniejsze są od dolarów.