Peru cz. 2 – sierra, czyli Andy

W następnej części naszej opowieści przenosimy się do najdłuższego pasma górskiego na Ziemi, czyli Andów. Rozciągają się one od Zatoki Morza Karaibskiego po Ziemię Ognistą. Strome peruwiańskie zbocza górskie są jednak wyjątkowe, głównie ze względu na to, że zamieszkiwała je jedna z najbardziej rozpoznawalnych dawnych cywilizacji na świecie – Inkowie. Wyprawę ich śladami rozpoczyna się typowo od stolicy państwa Inków – Cusco.

Położone na wysokości 3300 m.n.p.m. Cusco określane jest jako klejnot inkaskiej i kolonialnej architektury i stanowi najczęściej odwiedzane przez turystów peruwiańskie miasto. Zwykło się uważać, że jego nazwa oznaczała dla Inków „pępek świata”, jednak zostało to podważone przez amerykańską antropolog Denise Arnold, która po długich badaniach uznała, że prawdziwa nazwa oznacza „łożysko świata”, co jednak nie przyjęło się zbytnio w popkulturze. Największy rozkwit miasto przeżywało w XV wieku, zaś w XVI wieku zostało zdobyte przez hiszpańskich konkwistadorów i następnie spalone. Hiszpanie wznieśli nowe miasto, jako materiałów budowlanych wykorzystując pozostałości inkaskich budowli.

Tym razem, nauczeni przygodą z Kirgistanu, podeszliśmy do wysokich gór z należytym respektem. Postanowiliśmy dać sobie wystarczająco dużo czasu na aklimatyzację i na spokojnie odkrywać uroki Cusco. Trzeba przyznać, że jak na tak niespokojne dusze, dawna stolica Inków dała radę zatrzymać nas na dość długo. Przyjemnie spacerowało się stromymi uliczkami miasta i podglądało życie mieszkańców. Pomimo naprawdę sporych tłumów turystów i licznych naganiaczy, jakimś cudem Cusco zachowało unikalny i bardzo autentyczny klimat.

Nie sposób nie wspomnieć również o tym, że Cusco jest punktem startowym dla Szlaku Inków, a przede wszystkim jego klejnotu – Machu Picchu. Jest to najlepiej zachowana inkaska budowla, która obecnie zaliczana jest w poczet Siedmiu Nowych Cudów Świata. Machu Picchu zostało zbudowane w XV wieku za czasów panowania władcy Pachacuteca. Użytkowane było przez około osiemdziesiąt lat, a opuszczono je na długo zanim imperium Inków upadło. Ponownie odkryte przez ekscentrycznego amerykańskiego odkrywcę Hirama Binghama, który utożsamiał Machu Picchu z ostatnią stolicą Inków – Vilcabambą. W międzyczasie wysnuto wiele innych teorii na temat funkcji a także upadku miasta. Najbardziej znaną, prawdopodobnie ze względu na swój mistycyzm teorią, jest ta o Świątyni Dziewic, która jednak już dawno temu została obalona. Wydaje się, że najbardziej aktualne archeologiczne doniesienia są mniej romantyczne i mówią o tym, że kompleks ten został stworzony jako królewska rezydencja letnia.

Chętnych, którzy chcieliby dowiedzieć się więcej na temat Machu Picchu i państwa Inków, odsyłam do książki autorstwa Hugh Thomsona „Biała Skała. W głąb krainy Inków”, która była naszym towarzyszem przez całą podróż. Poza tym, że książka naładowana jest precyzyjną wiedzą, dzięki genialnemu autorowi czyta się ją z prawdziwą przyjemnością, zaś większość umieszczonych przeze mnie tutaj faktów historycznych oparłam właśnie na tej książce.

Bezpośrednią bazą wypadową do Machu Picchu jest niewielka miejscowość o nazwie Aguas Calientes. Sposobów na dostanie się do niej z Cusco jest wiele i wybór zależy w głównej mierze od zasobności naszego portfela. Najtańszą dostępną opcją jest przejazd autobusem. Ta forma podroży poza ceną raczej nie ma żadnych innych plusów. Trwa długo, wymaga wielokrotnych zmian środka transportu, a na sam koniec jedenastu kilometrów spaceru wzdłuż torów. My zdecydowaliśmy się na najpopularniejszą metodę – przejazd pociągiem, który jest szybszy, bardziej komfortowy, a dodatkowo poruszamy się trasą wiodącą przez środek Andów, niedostępną dla ruchu samochodowego. Przewoźnikiem, na którego padł nasz wybór było Inca Rail, poza nimi trasę tę obsługuje również Peru Rail. Ze względu na niewielkie różnice cenowe pomiędzy dostępnymi klasami zdecydowaliśmy się zakupić bilet w krajobrazowym pociągu z opcją panoramy 360°. Pośrodku składu znajduje się specjalny wagon, w którym nie ma szyb, co umożliwia zrobienie fantastycznych zdjęć podczas jazdy przez malownicze góry. Szczerze polecam tę formę transportu, chociaż cena może wydawać się zniechęcająca. O wydanych pieniądzach jednak szybko zapomnimy, a wspaniałe widoki z trasy zostaną w pamięci na długo.

Sam widok Machu Picchu ze szczytem Huayana Picchu w tle jest na tyle ikoniczny, że praktycznie każdy wracający do domu z Peru turysta przywozi w swoim aparacie jego własną kopię. Moją uwagę w Machu Picchu natomiast najbardziej przyciągnęły dwie rzeczy. Pierwszą z nich były przepiękne górskie krajobrazy, które otaczają ruiny. Ponadto moją uwagę zwróciły niebywałe zdolności kamieniarskie Inków, od lat zresztą stanowiące temat zainteresowania wielu badaczy. Po przejściu całego kompleksu i kilkukilometrowym spacerze do Bramy Słońca, mogliśmy już wrócić do Cusco. Podróż powrotną odbywaliśmy również w pociągu 360° i pomimo, że po zachodzie słońca nie mogliśmy cieszyć się już pięknymi widokami zza okna, wciąż cieszył mnie mój wybór. Głównie dlatego, że po przejściu ponad dwudziestu kilometrów po górach, przyjemnie było rozprostować nogi ze świadomością, że niczym nie musimy się już przejmować i za około cztery godziny wysiądziemy pięćset metrów od hotelu.

Trafiliśmy do tak fajnego hotelu, a miasto tak bardzo nam się spodobało, że postanowiliśmy specjalnie wydłużyć nasz pobyt w Cusco o parę dodatkowych dni. Nocowaliśmy w Kuska Hostal, gdzie poza ogrzewaniem, które jest bardzo przydatną sprawą podczas mroźnych nocy, mieliśmy również widok na główny plac miasta – Plaza de Armas. W związku z tym, że przez cały czerwiec miejscowi przygotowują się do najważniejszego święta Inków – Inti Raymi, codziennie od rana do wieczora w centrum miasta trwają procesje uświetnione muzyką huyana. Gdy czuliśmy już przesyt tłumu i huyany, wracaliśmy do hotelu na nasz taras, z którego mogliśmy obserwować dziwaczne wydarzenia popijając herbatkę z koki.

Kolejną ważną atrakcją, do której punktem wypadowym jest Cusco, jest słynna Tęczowa Góra. Jest ona stosunkowo nową pozycją na turystycznym szlaku, ponieważ zaledwie kilka lat temu roztopił się spoczywający na niej lodowiec odsłaniając jej piękno. Vinicunca w kilka lat zyskała taką sławę, że podobno codziennie odwiedza ją około trzech tysięcy turystów. W międzyczasie odkryto też co najmniej dwie inne tęczowe góry, do których również organizowane są wycieczki z Cusco. Po przejrzeniu zdjęć wszystkich dostępnych gór, pomimo największych tłumów, zdecydowaliśmy wybrać się na Vinicuncę. Organizacja takiego wyjazdu jest niezwykle prosta. Na każdym kroku w centrum Cusco można wykupić niedrogą wycieczkę, w ramach której otrzymamy transport w obie strony, skromny posiłek i kijki trekkingowe. Na miejscu czeka nas około półtorej kilometra trasy w jedną stronę, co niby nie brzmi wcale strasznie. Ale należy pamiętać, że jest to półtorej kilometra na wysokości ponad pięciu tysięcy metrów nad poziomem morza. Tak naprawdę, to jedynym co może zapewnić nam przebrnięcie przez ten trekking bez większych problemów jest aklimatyzacja. Kilka dni spędzonych wcześniej na wysokości 3400 m.n.p.m w Cusco bardzo nam się opłaciło. Po pierwsze, prędko dotarliśmy do celu, a po drugie, w przeciwieństwie do innych uczestników wycieczki, nie potrzebowaliśmy pomocy medycznej na trasie, a w drodze powrotnej, zamiast dogorywać w autobusie, byliśmy w stanie trochę pożartować z nieprzytomnych wspołpasażerów. Niestety, dużo osób stara się jak najbardziej skumulować swój pobyt w Peru, często podchodząc do tego trekkingu bez odpowiedniego przygotowania. Niestety, na tej wysokości jest to już prawdziwie ryzykowane zachowanie. Sama Góra Siedmiu Kolorów jest prawdziwie zachwycająca, a w ładny słoneczny dzień kolory są niewiarygodnie intensywne. A tłumy ludzi? No cóż, ciężko się dziwić, że przyjeżdżają oglądać tak wyjątkowe krajobrazy, sami zrobiliśmy przecież dokładnie to samo.

Ponownie wróciliśmy do naszej bazy wypadowej Cusco i zastanawialiśmy się co robić w jeden wolny dzień, który nam pozostał. Możliwości było wiele, można było wybrać się do Świętej Doliny Inków albo na trekking w okolice Salkantay. My jednak postanowiliśmy zostawić te atrakcje na kolejną wizytę w peruwiańskich Andach, a w pozostały dzień zobaczyć okoliczne solniska i nacieszyć się jeszcze magią Cusco. Następny przystanek- Lima!