wypad na zieloną wyspę

W wielkanocny poniedziałek zamiast tradycyjnie oblewać się wodą, postanowiliśmy wlać w siebie troszkę Guinnessa. Dlatego też wybraliśmy się do Irlandii. Wyjazd większą grupą oznacza lepszą zabawę i korzystniejszy podział kosztów, zabraliśmy więc dwójkę znajomych. Plan zakładał bardzo krótki wyjazd; pierwszy dzień mieliśmy spędzić na zwiedzaniu Dublina, a drugiego zrobić objazdówkę wypożyczonym samochodem.

Gdyby ktoś mnie spytał, kim chciałbym być, gdybym nie urodził się Polakiem,  zapewne odparłbym, że Irlandczykiem. Bardzo podoba mi się ich wizerunek (czy spotkaliście kiedykolwiek Irlandczyka, który nie lubiłby stereotypów na temat swojego kraju?), jak i ich historia (podobna do polskiej, pełna powstań i walk o niepodległość) oraz kultura (głównie barowa ;)).  Bilety lotnicze do Dublina były jednak zazwyczaj dość drogie, a poza tym zależało nam na takim terminie wyjazdu, w którym cała wyspa byłaby zielona. Te dwa czynniki ciągle nie pozwalały mi zweryfikować czy moja sympatia do Irlandii wynika ze stereotypowego wizerunku tego kraju, czy jednak faktycznie ma ona oparcie w rzeczywistości. Na swoje 24 urodziny zrobiłem sobie prezent w postaci biletów relacji Gdańsk-Dublin dla Gosi i dla siebie, a pomysł wyjazdu  szybko podchwycili też nasi znajomi, Michał i Danka, którzy również szybko nabyli bilety. Opracowaliśmy też prosty plan wyjazdu- po przylocie mieliśmy odebrać samochód, zwiedzić Dublin, wypić kilka piw, przespać się w hostelu, a następnego dnia pojeździć po wyspie samochodem przy okazji oglądając kilka zamków i najpiękniejszą chyba atrakcję Irlandii- Klify Moher, po czym wrócić na lotnisko i przeczekać do wylotu o 6 rano.

Clipboard04

Z racji faktu, że pochodzimy z Elbląga, oddalonego o mniej niż godzinę jazdy samochodem od Trójmiasta, to udało nam się jeszcze zjeść wielkanocny obiad w swoich rodzinnych domach, po czym wieczorem przyjechaliśmy do Gdańska, spakowaliśmy się i położyliśmy się dość wcześnie spać. 6 kwietnia spotkaliśmy się wszyscy około 8.30 u nas w mieszkaniu i stamtąd pojechaliśmy na lotnisko. Lot przebiegł spokojnie i już około 13.30 irlandzkiego czasu siedzieliśmy w wynajętym przez nas wcześniej Nissanie Micrze z automatyczną skrzynią biegów. Poruszanie się w ruchu lewostronnym nie jest może bardzo trudnym zadaniem, ale jednak dla osoby nieprzyzwyczajonej do tego stanu rzeczy brak konieczności zmiany biegów lewą ręką był sprawą bardzo komfortową. Zresztą, auto prowadził głównie Michał, doskonale odnajdując się w warunkach drogowych, w których każdy jeździł po złej stronie, a gps ze znanych tylko sobie powodów mówił do nas po irlandzku 😉

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

małe przypomnienie od wypożyczalni

nasz hostel

nasz hostel

Dość sprawnie dotarliśmy do centrum Dublina, gdzie mieliśmy zostawić samochód na tanim parkingu, który okazał się nieczynny. Udało nam się odszukać inny parking, gdzie cena za dobę wynosiła 25 Euro za samochód, jednak gdy poprosiłem pracującego tam pana o zniżkę, dał on nam kupon zmniejszający cenę o połowę. Ciężko byłoby chyba o milszy początek interakcji z miejscowymi. Po zakwaterowaniu się w hostelu, gdzie w recepcji pracowała bardzo miła Polka poszliśmy zwiedzić najstarszy dubliński uniwersytet, czyli imponujący Trinity Collage, Katedrę Świętego Patryka i Temple Bar, po czym podzieliliśmy się na zajęcia w podgrupach.

 

Trinity College

Trinity College

Trinity College

Trinity College

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Grupa żeńska wybrała się na zakupy, a męska zwiedziła destylarnię Jamesona. Połączona z degustacją wybornych trunków wycieczka po starej destylarni jest bardzo fajną opcją na zapoznanie się z tajnikami wyrobu narodowej dumy Irlandczyków. Następnie znaleźliśmy całkiem klimatyczny pub, w którym pośród oglądających wyścigi konne dublińczyków wypiliśmy kilka Guinnessów i szklaneczkę whiskey, po czym wyruszyliśmy na poszukiwanie tradycyjnej irlandzkiej potrawy jaką niewątpliwie jest ryba z frytkami. Niestety, z tego co zdążyłem zauważyć, jedzenie jest w Irlandii notorycznie przesolone, za tłuste i ogólnie niesmaczne, przez co okazało się, że ryba z frytkami była równie obrzydliwa, co tradycyjna. Żeby spalić spożyty właśnie milion kalorii wybraliśmy się jeszcze na nocny spacer, z którego do centrum wróciliśmy piętrowym autobusem, wyskoczyliśmy się na jeszcze jedno piwko i wróciliśmy do hostelu spać.

 Najbardziej znany pub dzielnicy Temple Bar

najbardziej znany pub dzielnicy Temple Bar

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

destylarnia Jamesona

destylarnia Jamesona

fish & chips

fish & chips

prawdziwy główny cel wyjazdu

prawdziwy cel wyjazdu

Następnego dnia po śniadaniu zapakowaliśmy się do auta i ruszyliśmy do miejscowości Kilkenny. Po około godzinnej podróży, podczas której zachwycaliśmy się zielenią mijanych po drodze krajobrazów dotarliśmy do celu. Zwiedziliśmy miejscowy zamek połączony z pięknym parkiem, przeszliśmy się po mikroskopijnym centrum, po czym wyskoczyliśmy do restauracji na typowe irlandzkie śniadanie i piwo. (w Irlandii można mieć 0,8 promila alkoholu we krwi prowadząc samochód, więc staraliśmy się oscylować wokół tej granicy ;)) Wyspiarska myśl śniadaniowa zdecydowanie bardzo mi pasuje, i jest to wyjątek potwierdzający regułę, że irlandzkie żarcie jest okropne. Dobre humory po świetnym posiłku lekko popsuł nam znaleziony za szybą mandat za złe parkowanie, ale w myśl zasady, że nie ma co się przejmować pierdołami, ruszyliśmy dalej.

zamek w Kilkenny

zamek w Kilkenny

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

zamek w miejscowości Cashel

zamek w miejscowości Cashel

Limerick

Limerick

konna przejażdżka po mieście

konna przejażdżka po mieście

Następnym przystankiem naszej wycieczki był zamek w miejscowości o swojsko brzmiącej nazwie Cashel, potem pyszna kawa po irlandzku w towarzystwie jeżdżących na oklep po mieście dzieci w Limerick i powoli zbliżyliśmy się głównego punktu naszej podróży, czyli Klifów Moheru.

Tego dnia mieliśmy wyjątkowe szczęście co do aury, gdyż pogoda była wyjątkowo nieirlandzka, więc udało nam się ujrzeć klify w pełnej krasie. Widok był naprawdę fantastyczny, dlatego też spędziliśmy grubo ponad godzinę zachwycając się ponad dwustumetrowymi klifami, o które spokojnie rozbijał się ocean.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Słońce powoli już zbierało się ku zachodowi, więc zmusiliśmy się do oderwania oczu od klifów i ruszyliśmy dalej. Droga pomiędzy klifami a miastem Galway, gdzie planowaliśmy zjeść kolację, prowadziła obok niezwykle klimatycznego zamku Dunguaire, więc zatrzymaliśmy się tam na małą sesję fotograficzną. Co do samej drogi, była dość ekstremalna nawet jak na irlandzkie warunki- ograniczenie do 100km/h, masa zakrętów i kamienny murek z każdej strony. Michał z wyzwaniem poradził sobie jednak śpiewająco, dotarliśmy więc do centrum Galway, gdzie zjadłem najgorszego burgera w moim życiu, a po „posiłku” wybraliśmy się w drogę powrotną do Dublina.

 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

 

Kinvara

Kinvara

Wszyscy poszli spać, a mi przypadło zadanie dowiezienia nas bezpiecznie na lotnisko opustoszałą autostradą. Udało mi się jednak nie zasnąć za kierownicą, dotarliśmy bezpiecznie do celu, oddaliśmy samochód, i uczciliśmy nasz krótki wyjazd ostatnim irlandzkim piwem wypitym pod schodami ruchomymi na lotnisku przed wylotem. Lot powrotny przespaliśmy.

Szczerze powiedziawszy uwielbiam takie krótkie wyjazdy. Dwa dni to dość czasu, aby odpocząć i zrobić coś fajnego na miejscu, Irlandia jednak spodobała nam się tak bardzo, że na pewno wrócimy tam jeszcze raz, na dłużej. Ludzie są życzliwi, widoki piękne, puby niezwykle klimatyczne, Guinness smaczny. Tylko to jedzenie mogliby poprawić…

OLYMPUS DIGITAL CAMERA