wyjazd do Brazylii cz. 5 (São Paulo)

Podczas, gdy kolejny raz w czasie naszego wyjazdu zajmowaliśmy miejsca w samolocie linii lotniczych TAM, uświadomiliśmy sobie, że nasza podróż zbliża się już ku końcowi, a do odwiedzenia zostało nam tylko jedno miejsce, którego nie widzieliśmy – Sao Paulo. Po około godzinnym locie, gdy zaczęliśmy zbliżać się do lądowania, a naszym oczom ukazała się panorama miasta, poczuliśmy, że za chwilę wylądujemy w największym mieście Brazylii, Ameryki Południowej, a także całej południowej półkuli.

Sao Paulo – dawniej główny brazylijski ośrodek handlu kawą, niewolnikami i kamieniami szlachetnymi, obecnie jeden z największych krajowych ośrodków przemysłowych, w którym oficjalnie mieszka około 20 milionów ludzi. Turystom głównie kojarzy się z olbrzymimi korkami (nawet 300 km!), życiem nocnym i muzeami i my również jako przykładni turyści to właśnie chcieliśmy zobaczyć. Pomóc nam w tym miał poznany na couchsurfingu 42- letni prawnik Vincente, który zaoferował nam również nocleg w swoim mieszkaniu.

widok z samolotu

widok z samolotu

Chwilę po tym, jak już znaleźliśmy się na lotnisku w Sao Paulo, uzbrojeni we wskazówki dojazdu, ruszyliśmy w stronę japońskiej dzielnicy Liberdade, w której to mieszkał nasz host. Vincente przyjął nas w swoim biurze, znajdującym się na 13 piętrze wieżowca, po bardzo konkretnej rozmowie, w której to właściwie przedstawił nam plan, który dla nas przygotował, zaprosił nas do kawalerki piętro niżej.

dzielnica kwitnących wiśni

dzielnica kwitnących wiśni

Brazylijczyk, który zdecydował się nas przyjąć jest tak interesującą osobą, że spokojnie cały post, a nawet książka mogłaby zostać napisana na kanwie jego życia. Ja jednak z braku miejsca poprzestanę na jednym akapicie. Tak więc, Vincente, przez nieco ponad czterdzieści lat swojego życia, zdążył się cztery razy ożenić i cztery rozwieść, za każdym razem z kobietą pochodzącą z innego kraju, z czego, jak sam wspomina, wyciągnął naukę, że różnice kulturowe nie są dobrym spoiwem małżeństwa, pomimo tej nauki, obecną jego narzeczoną jest Polka. Jego życie zawodowe wygląda jak życie typowego paulisty – nasz host bowiem, spędza w swojej kancelarii adwokackiej przynajmniej 12 godzin dziennie, a w dni wolne od pracy udaje się na pobliski uniwersytet, wykładać filozofię. Jednak różniło go to, że zamiast za zarobione pieniądze bawić się w klubach Sao Paulo, zabierał swojego syna, obecną narzeczoną lub mamę i ruszał w kilkumiesięczną podróż po różnych zakątkach świata. Myślę, że trochę czuliśmy się przy nim jak przy takim dobrym wujku, doświadczonym, który powie co powinniśmy zobaczyć a czego nie robić. A mnie – Gosię, kupił od razu, zwracając się do mnie per Princess 🙂

 

typowa knajpka z pysznymi sokami

typowa knajpka z pysznymi sokami

Wracając do naszego pobytu w Sao Paulo – na pierwszy wieczór, Vincente, zaprosił nas na organizowane przez siebie spotkanie miejscowych couchsurferów. Trochę wstyd się przyznać, ponieważ pomimo, że od kilku lat już korzystamy z portalu, nigdy jeszcze na takim spotkaniu nie byliśmy, nie do końca więc wiedzieliśmy czego się spodziewać. Ostatecznie okazało się, że przyszło prawie 100 osób z różnych stron świata. Chyba najbardziej zdziwiło nas to, jak wiele Brazylijczycy wiedzą na temat naszej Ojczyzny, to że chcą mówić w naszym języku i przyjeżdżać do Polski. Jeszcze bardziej swojsko poczuliśmy się, gdy okazało się, że poza nami, na spotkanie przyszedł również Łukasz, Ślązak, który skrupulatnie wykorzystuje fakt, że język programowania na całym świecie jest taki sam. Gdy impreza miała się już ku końcowi, Vincente zarządził, że po tak wyczerpującym wieczorze, przed pójściem spać, trzeba się jeszcze posilić, zabrał więc nas i kilku bliskich znajomych do małej knajpki dla „lokalsów”, której specjalnością były kanapki z wieprzowiną. Najedzeni i zmęczeni, wróciliśmy położyć się spać.

 

pracownicy miesiąca

pracownicy miesiąca

Centrum miasta i grill z plakatów wyborczych

Centrum miasta i grill z plakatów wyborczych

Następnego dnia, postanowiliśmy wykonać plan, który zasugerował nam nasz host. Wiązało się to z tym, że pierwszy raz na naszym wspólnym wyjeździe skorzystamy z usług przewodnika, ale skoro Vincente powiedział „I strongly recommend you Sao Paulo Free Walking Tour”, nie protestowaliśmy, zwłaszcza, że nasz przewodnik Lonely Planet nie rozpisywał się szczególnie o wartych zobaczenia miejscach w Sao Paulo. Nie zraził nas nawet fakt, że zwiedzanie ma trwać 3 godziny, a termometry wskazują trochę ponad 30 stopni. Wycieczka obejmowała zabytkową część miasta, była całkowicie darmowa, na koniec można było dobrowolnie docenić prowadzącego napiwkiem. A napiwek zdecydowanie należał mu się za to, że był gotów przez te 3 godziny w pełnym słońcu oprowadzać nas po niezbyt interesującej „starówce”, nie zamykać buzi ani na chwilę i nawet zainteresować nas niektórymi ciekawostkami. Takie darmowe piesze wycieczki, są organizowane w wielu miastach i na pewno jest to ciekawa opcja dla osób podróżujących samotnie, albo takich, które lubią zobaczyć wszystkie „must see” danego miejsca. My czuliśmy się jednak trochę ograniczeni, więc po miłym pożegnaniu, ruszyliśmy w stronę najwyższego budynku w Sao Paulo – Edificio Italia. Musieliśmy się jednak spieszyć, ponieważ wjazd na najwyższą kondygnację 46- piętrowego drapacza chmur, bez konieczności kupowania czegokolwiek w wyjątkowo ekskluzywnej restauracji na szczycie, był możliwy tylko między 15 a 16. Sam widok niestety nie powalał na kolana, ale i tak był chyba najciekawszą rzeczą, którą zobaczyliśmy tego dnia. Wracając do mieszkania Vincente zahaczyliśmy jeszcze o handlową ulicę 25 de Marco, jednak gdy zdaliśmy sobie sprawę, jak bardzo przypomina ona paragwajskie Ciudad del Este, ekspresowo się z niej ewakuowaliśmy. Mieliśmy jeszcze jeden plan na ten dzień – skorzystać z faktu, że mieszkamy w największym skupisku Japończyków poza Japonią i zajść na sushi, co kolejny raz skończyło się na tym, że Konrad utwierdził się w przekonaniu, że surowa ryba nie jest dla niego, a ja, że lubię sushi.

Widok z Edificio Italia

Widok z Edificio Italia

Obudzony pierwszymi promieniami słońca

Obudzony pierwszymi promieniami słońca

Na trzeci dzień, nasz host, sugerował nam skorzystanie z kolejnej oferty Sao Paulo Free Walking Tour, tym razem wycieczka miała obejmować biznesową ulicę – avenidę Paulistę. Jednak wiedząc już, że to nie jest dla nas, zmodyfikowaliśmy plan i postanowiliśmy odwiedzić kolejną największą rzecz w Sao Paulo – tym razem park, w którym jednocześnie znajdowało się większość miejskich muzeów. Mi zdecydowanie najbardziej zależało na bardzo dobrze ocenianym Muzeum Afro-Brazylijskim, Konradowi na Muzeum Piłki Nożnej. Sam park, jak większość miejsc w największym mieście Brazylii, był rozczarowujący, ale wybrany przeze mnie obiekt, był strzałem w dziesiątkę! Niestety zdjęcia można było robić tylko na najniższym piętrze, które poświęcone było w głównej mierze piłkarzowi Pele, a wszystko, co najciekawsze znajdowało się wyżej. Fantastyczne eksponaty, ustawione w takich alejkach, że można się przyjemnie zgubić w rytmach rytualnej afrykańskiej muzyki. Po tym bardzo pozytywnym doświadczeniu, spotkało nas kolejne rozczarowanie, ponieważ okazało się, że pozostałe muzea są zamknięte z nieznanych nam powodów. Przed powrotem do centrum miasta, postanowiliśmy jeszcze chwilę pocieszyć się naturą, pysznym sokiem świeżo wyciskanym z pomarańczy i wyjątkowo małą ilością bezdomnych jak na standardy Sao Paulo. Kolejną atrakcją na liście, była wspomniana już avenida Paulista, która jest po prostu kolejną nowoczesną, biznesową dzielnicą wielkiego miasta. A wieczór postanowiliśmy wraz z poznanym pierwszego dnia Łukaszem i naszym hostem, spędzić w bardzo przyjemny sposób, na włoskiej dzielnicy, w zachwalanej przez Vincente pizzerii typu „All you can eat”. Wracając, zaszliśmy jeszcze do pubu, gdzie przy caipirinhiach, rozmowach o filozofii i życiu, Brazylijczyk pokazał nam niesamowitą psychologiczną sztuczkę z liczbami, którą obiecał nam wyjaśnić ale niestety na obietnicy się skończyło.

Spójność architektoniczna Sao Paulo

Spójność architektoniczna Sao Paulo

 

Większość osób, które spotykaliśmy na trasie naszego wyjazdu, łącznie z Vincente, który wychowywał się w Sao Paulo, dziwiło nam się, że postanowiliśmy spędzić tutaj cztery dni. Po trzecim dniu również my sami zaczynaliśmy się sobie dziwić. To nie jest tak, że w największym mieście Ameryki Południowej nie ma co robić, oczywiście jest mnóstwo rzeczy do roboty, jest tylko jeden kłopot, na każdym kroku potrzebne są pieniądze, których my nie dość, że za wielu już nie mieliśmy, to poza tym, wcale nie spieszyło nam się do wydawania ich na imprezy i super jedzenie. W związku z tym, na ostatni dzień zaplanowaliśmy wyjazd do oddalonego o około 70 km Santos. Santos miało dwie rzeczy, które nas wabiły – muzeum kawy i plaże. Niestety nasz piękny plan poszedł w zapomnienie, gdy zobaczyliśmy prognozy pogody – miało padać. Zrezygnowani, poszukując alternatywy, natrafiliśmy na informację o Zoo (ciekawe, które z nas na tę informację „natrafiło”). Bez wahania wsiedliśmy więc w autobus w poszukiwaniu innej niż miejska dżungli. Spędziliśmy tam kilka godzin i gdyby nie fakt, że jednak prognozy pogody się sprawdziły i przez te kilka godzin cały czas padało i to coraz mocniej, pewnie zostalibyśmy dłużej. Postanowiliśmy jednak wrócić do przytulnej kawalerki Vincente, obmyć się z wody i błota, kupić trochę jedzenia i skończyć ten dzień w łóżku, oglądając filmy i czytając książki.

Zdjęcie marnej jakości, ale uchwyciliśmy moment iluminacji

Zdjęcie marnej jakości, ale uchwyciliśmy moment iluminacji

Sao Paulo żegnało nas deszczem, może mając nas dość tak samo, jak my jego. Na pewno nie jest to miejsce, do którego chce się wracać wspomnieniami ciągle, tak jak do Rio de Janeiro, ale zdecydowanie jest warte odwiedzenia. Widać tu jak na dłoni problemy, z którymi borykają się wielkie miasta w rozwijających się krajach – skrajna bieda kontrastująca z bogactwem, przeludnienie, przestępczość i wreszcie brak troski o to, co nas otacza. Każdego dnia wychodząc z biurowca, w którym mieszka Vincente i idąc na metro, jedną z głównych ulic, mijaliśmy porozrzucane worki ze śmieciami, zdechłe szczury i śpiących w każdym możliwym kącie bezdomnych. To i duszący odór fekaliów sprawiają, że nie chce się tu spacerować. Wieczorami dodatkowo, nawet w centrum, robi się niebezpiecznie. Nasz host nalegał, abyśmy po zmroku nie poruszali się w inny sposób niż taksówkami, szybko nas do tego przekonał opowiadając historię o tym, jak jego ojciec został zabity, a on sam był ofiarą siedmiu napadów z bronią w tym mieście. Powiedział nam również, że tygodniowo jest tu mordowanych ponad 70 osób, z których większość to bezdomni, z tego też powodu na noc, chowają się oni jak najbliżej centrum, pod posterunki policji, żeby czuć się bezpiecznie. Opuszczając Sao Paulo, bez większych trudności uznaliśmy, że jest to miejsce, które trzeba zobaczyć, ale raz w życiu zupełnie wystarczy.