wyjazd do Brazylii cz. 4 (Florianópolis)

Florianópolis- w skrócie Floripa, to wyspa-miasto położona tysiąc kilometrów od Triple Frontery. Odległość tę pokonaliśmy wyjątkowo wygodnym, nocnym autobusem, z rozkładanymi fotelami i podnóżkiem. Ale dlaczego postanowiliśmy udać się właśnie tam? Przeszukując przed wyjazdem polski internet nie znalazłem prawie żadnych informacji na temat tego małego raju, więc w przeciwieństwie do Rio, Iguaçu czy São Paulo jest to miejsce raczej mało skomercjalizowane. Do przyjazdu tam, zachęcił nas pewien poznany w Lizbonie Brazylijczyk, a żeby go Wam przedstawić musimy cofnąć się w czasie o około rok.

We wrześniu 2013 przed wyjazdem do Maroka zwiedzaliśmy Lizbonę, gdzie w hostelu poznaliśmy Feliza, wesołego i otyłego doktoranta z Sao Paulo. Słówko „feliz” po portugalsku oznacza szczęśliwy, i jest to też ksywka, jaką nasz kolega, brazylijskim zwyczajem, sam sobie nadał. Faktycznie, jest on jednym z najszczęśliwszych ludzi jakich znam, pewien związek z tym może mieć fakt, że po przylocie do Lizbony prędzej zorganizował sobie haszysz niż nocleg 😉 Spędzaliśmy z Felizem kilka miłych wieczorów podczas których zdążyliśmy polubić jego bezstresowe podejście do życia i bardzo pozytywny charakter. Po zakupie promocyjnych biletów do Brazylii skontaktowałem się z nim w sprawie wskazówek odnośnie zwiedzania jego ojczyzny, a on serdecznie nas do siebie zaprosił i oznajmił, że koniecznie musimy zobaczyć jak mieszka mu się we Floripie, do której się przeprowadził po powrocie z Lizbony. Po wirtualnej wycieczce po rajskich plażach dookoła wyspy, nie byliśmy w stanie odmówić naszemu brazylijskiemu koledze 😉
mapa Floripy

mapa Floripy

Tak więc, rok później znaleźliśmy się na dworcu autobusowym we Florianópolis, skąd złapaliśmy niedrogą taksówkę do domu Felize. Po kilku uściskach i wręczeniu naszemu gospodarzowi butelki Żubrówki, Brazylijczyk pokazał nam różnicę w mentalności pomiędzy naszymi krajami. Mianowicie, Felize, skręcając powitalnego jointa zaczął narzekać na spotkanie biznesowe, dla którego musiał nas na chwilę opuścić. Nie mieściło mu się zupełnie w głowie, że ktokolwiek może omawiać tematy związane z szeroko pojętą pracą w piątek o godzinie szesnastej i był tym faktem, jak na swoje dobroduszne standardy, zirytowany. Nie przeszkadzało mu to jednak nas odpowiednio powitać, po czym w kłębach marihuanowego dymu, elegancko ubrać się w poplamioną musztardą koszulę. Na odchodne spytałem go, czym się zajmuje. Odparł, że wydaje pozwolenia na budowę na podstawie opinii środowiskowych. Wnioski wyciągnijcie sami.
radosne graffiti

radosne graffiti

We Floripie było naprawdę jak w raju. Wyspę tę otaczają ze wszystkich stron długie na kilkanaście kilometrów cudowne plaże, z białym piaskiem, błękitną wodą i palmami oraz, co chyba najważniejsze, brakiem tłumów plażowiczów. Odwiedziliśmy też z Felize i jego kumplami kilka knajp w moim ulubionym stylu- płacisz za wejście i jesz ile chcesz. Zazwyczaj były one bardzo tanie, z wyjątkiem jednej, słynnej na całą Brazylię położonej na plaży restauracji, w której menu znajdowały się tylko owoce morza. Jako, że mój chłopski organizm spośród ryb toleruje tylko śledzia w charakterze zakąski do wódki, potraktowałem to jako umiarkowanie udany eksperyment, Gosi jednak smakowało.
jedna z kilku wielokilometrowych plaż

jedna z kilku wielokilometrowych plaż

podziękowania za pyszne jedzenie wywieszone w restauracji

podziękowania za pyszne jedzenie w restauracji

Tym, co idealnie wpasowywało się w rajski klimat plaż, jedzenia i względnej legalizacji marihuany byli mieszkający na wyspie ludzie. Po prostu, osoby, które tam mieszkają, rozumieją, co to znaczy być szczęśliwym. Pewnego wieczora Felize zabrał nas do swoich znajomych, około trzydziestoletniego małżeństwa. Gdy dojechaliśmy na miejsce okazało się, że było tam już kilku gości, przez które zostaliśmy bardzo ciepło przyjęci. W bardzo miłej i luźnej atmosferze rozstawiono w ogródku, pod gołym niebem, sprzęt muzyczny – gitary, perkusję i wzmacniacze , po czym staliśmy się uczestnikami małego koncertu. Na szczęście nikt nie kazał nam śpiewać. Bardzo mi się to wszystko podobało, ale spytałem gospodarza, czy inni mieszkający w pobliżu ludzie, z racji na to, że jest już grubo po północy, nie mają pretensji o te wszystkie głośne dźwięki. Odpowiedź naprawdę pozytywnie mnie zaskoczyła. Gospodarz pokazał mi kolesia grającego na gitarze, dziewczynę przygotowującą skręta i kilka innych osób, donoszących alkohol lub jedzenie oznajmiając, że to są właśnie jego sąsiedzi.

żółw z ośrodka rozmnażania żółwi

żółw z ośrodka rozmnażania żółwi

 OLYMPUS DIGITAL CAMERA
W towarzystwie Felice i jego kumpli obejrzeliśmy również finał organizowanych w naszym kraju mistrzostw świata w siatkówce, rozgrywający się pomiędzy naszymi reprezentantami a właśnie Brazylią. Oglądanie zwycięskiego dla nas meczu w towarzystwie Brazylijczyków, utwierdziło nas w przekonaniu, że żaden inny sport nie ma w tym kraju podskoku do piłki kopanej. Po meczu, który obejrzeli z nami raczej z grzeczności, szybko przełączyli na derby Corinthians- São Paulo, które wzbudziły znacznie więcej emocji. Po rozgrywkach sportowych skorzystaliśmy z jedynego, poza czajnikiem, sprzętu do przygotowywania jedzenia w tym domu, czyli grilla. Felize, mistrz kuchni minimalistycznej, pokroił wołowinę w plastry, posolił morską solą i usmażył. Nie jestem pewien, czy kiedykolwiek jadłem lepsze steki.
 OLYMPUS DIGITAL CAMERAByliśmy również na imprezie w klimacie samby, na której byliśmy jedynymi turystami. W starej rybackiej chacie, miejscowi muzykanci dali koncert, którego długo nie zapomnimy, a gdy miejscowy, co najmniej sześćdziesięcioletni bard, o twarzy, na której odmalowywało się piętno każdej wypitej cachaçy zdjął buty i zaczął śpiewać, zupełnie odpłynęliśmy w tym cudownym klimacie.
relaks na plaży

relaks na plaży

Mieliśmy jeszcze jedno ciekawe doświadczenie, Felize zabrał nas na favelę, w której zaopatrywał się w haszysz. Mimo, że nasz gospodarz przekonywał nas całą drogę, że nic złego nie może nam się wydarzyć, ponieważ on tam wszystkich zna, to jednak chyba nigdy nie przekonam się do widoku ludzi z bronią. Samo doświadczenie jednak było bardzo ciekawe i uzmysłowiło nam, że nawet w raju są gorsze dzielnice…
widok ze szczytu faweli

widok ze szczytu faveli

Do swojej laurki nad Florianópolis dołączyć mogę też rekomendacje autora „Małego Księcia”,  Antoine de Saint-Exupéry, który regularnie w latach trzydziestych przewoził dla argentyńskiej poczty listy jako pilot małego samolotu. Pewnego dnia maszyna pisarza doznała problemów technicznych nad Floripą i musiał on awaryjnie lądować na jednej z głównych ulic miasta, nazwanej później na jego cześć. De Saint-Exupéry tak zachwycił się tym miejscem, że gdyby nie II wojna światowa, prawdopodobnie dożyłby tam swoich dni.