za kołem podbiegunowym zimą – Tromso

Oglądanie zimowych krajobrazów zawsze budzi we mnie ambiwalentne uczucia – z jednej strony urzeka mnie ich surowe piękno. Z drugiej jednak, już na samą myśl o znalezieniu się w takim miejscu robi mi się zimno. Dlatego każda decyzja o wyjeździe w mroźne miejsce wymaga odpowiednio silnych motywacji. W przypadku wyjazdu do Tromso główne motywacje były całkiem solidne – możliwość podziwiania zorzy polarnej a także wielorybów i orek w ich naturalnym środowisku.

Co prawda, w przeszłości mieliśmy już okazję zobaczyć zorzę polarną – pięć lat temu wraz z parą znajomych wybraliśmy się na dość partyzancki wyjazd na Islandię zimą. Szczerze mówiąc, dopiero przygotowując się do podróży do Tromso zdałam sobie sprawę z tego, jak wiele szczęścia wówczas nas spotkało. Na trzy spędzone na Islandii noce, dwa razy mieliśmy okazję podziwiać zorzę, w tym raz było to naprawdę spektakularne przedstawienie matki natury. Często można przeczytać, że zorza w rzeczywistości nie wygląda jak na zdjęciach, że dopiero aparat wyjaskrawia jej barwy i pewnie zazwyczaj jest to prawda. My jednak widzieliśmy piękną, kolorową, tańczącą zorzę i właśnie takiej szukaliśmy w Norwegii.

Tromso to miasto liczące niespełna 65 tysięcy mieszkańców, a jednocześnie największe w Norwegii Północnej. Położone 350 km za kołem podbiegunowym jest dość korzystnym miejscem na zimowe odwiedziny ze względu na swój przyjazny klimat. Związane jest to z prądem morskim Golfsztrom, dzięki któremu możemy korzystać tu ze wszystkich uroków okolic koła podbiegunowego z temperaturami średnio o około pięć stopni wyższymi, niż w innych miejscach leżących na tej samej szerokości geograficznej. Ciepły prąd Golfsztrom sprawia również, że wody oceaniczne nie zamarzają, więc miejscowy port jest czynny cały rok. Kolejną istotną sprawą związaną z położeniem Tromso, są noce polarne. W czasie kiedy my byliśmy w Norwegii, słońce nie wschodziło ani na chwilę. Oznacza to w praktyce, że mieliśmy około trzy godziny dziennie, podczas których wydawało się, że słońce za chwilę wyłoni się z za horyzontu, po czym ponownie przychodziła noc. Dni, w których niebo było bezchmurne, można było wykorzystać na zwiedzanie. Jednak gdy światło ledwo przebijało się przez gęste chmury, pozostawało tylko lepienie bałwanów.

Tromso, dawniej nazywane było Bramą Arktyki, ponieważ startowały z niego najbardziej znane znane arktyczne wyprawy, w tym te prowadzone przez Fridtjofa Nansena. Obecnie za sprawą tanich linii lotniczych dawna Brama Arktyki dostępna jest właściwie dla każdego i to za niewielkie pieniądze. Oczywiście zakup lotów to dopiero pierwszy krok, w końcu wybieramy się do najdroższego kraju na świecie, prawda? O tym, że w Norwegii da się przeżyć tanio przekonaliśmy się już wcześniej w Stavanger. Tym razem jednak bardziej zależało nam na mobilności i niezależności. Nie korzystaliśmy więc ani z Couchsurfingu, ani autostopu. Wynajęliśmy wiec samochód i zdecydowaliśmy się skorzystać z oferty airbnb Reidulfa. Była to doskonała decyzja, ponieważ poza niską ceną i dobrymi warunkami, mogliśmy liczyćteż na bardzo miłe towarzystwo. Oszczędziliśmy również na posiłkach, przygotowując je samodzielnie z produktów kupionych w chyba najtańszym norweskim sklepie REMA1000. Gdy ostatecznie podsumowaliśmy swoje wydatki po powrocie byliśmy naprawdę pozytywnie zaskoczeni.

Szczęśliwie również większość zaplanowanych przez nas atrakcji była darmowa. Jedynym większym wydatkiem był rejs, podczas którego mieliśmy zobaczyć orki i wieloryby. Z tego względu sporo czasu poświęciliśmy na wybór najlepszej oferty. Proponowane wycieczki dzielą się na dwa główne typy. Jedne, podczas których wyruszamy o 5 rano, jedziemy busem około czterech godzin do miejscowości Skjervoy, z której wypływa się w około godzinny rejs, po czym czeka nas powrót busem. Druga opcja to wypłynięcie prosto z portu w Tromso i około sześciogodzinny rejs, podczas którego dopływa się w okolice wspomnianego wcześniej Skjervoy, a następnie wraca. Oczywiście o gustach się nie dyskutuje, my jednak bez wahania zdecydowaliśmy się na opcję pomijającą autobus. Następnie bazując na opiniach innych podróżników, wybraliśmy firmę Polar Adventures. W przeszłości mieliśmy już okazję zobaczyć wieloryby na żywo, więc najbardziej liczyliśmy na to, że tym razem uda nam się zobaczyć orki.

Niestety będąc już na lotnisku podczas oczekiwania na lot do Tromso, otrzymaliśmy informację, że ze względu na silny sztorm rejsy nie będą odbywały się przez najbliższe dwa dni. Został nam więc tylko jeden możliwy dzień na realizację naszego marzenia. Pogoda w Tromso jest na tyle zmienna, że nikt z całą pewnością nie potrafił nam powiedzieć kiedy wypłynie następny rejs. Z ulgą odetchnęliśmy więc dopiero siedząc na łodzi i słysząc dźwięk startującego silnika. Nasza podróż odbywała się na dużej i komfortowej łodzi, a czas umilały nam nie tylko przekąski, ale także fantastyczna załoga, w tym Filip pochodzący z Polski (jeśli jakimś cudem to czytasz, serdecznie pozdrawiamy :)). Wszystko było wyliczone tak, że w okresie najlepszego światła mieliśmy znaleźć się w miejscu, w którym walenie polują na śledzie. Gdy pierwszy raz zostaliśmy wywołani na górny pokład, z którego mieliśmy podziwiać zwierzęta, trudno było oprzeć się ekscytacji. To były orki! Najpierw zobaczyliśmy kilka sztuk, bardzo daleko od statku. Ale później zaczęły wyłaniać się kolejne, coraz bliżej. Ciężko określić jak wiele orek żerowało w naszej okolicy. Odnosiłam wrażenie, że są ich setki. Co chwilę słychać było podekscytowane okrzyki naszych współtowarzyszy na widok kolejnych większych i mniejszych stad pływających bezpośrednio przy burcie naszej łodzi. W około pół godziny wypstrykałam całą baterię aparatu.

Jeszcze w trakcie podziwiania orek dowiedzieliśmy się, że gdzieś w okolicy widziano humbaka. Co prawda już czuliśmy się ukontentowani, ale jednak kolejna okazja zobaczenia wieloryba byłaby jak przysłowiowa wisienka na torcie. Nie tylko udało nam się go znaleźć, ale też wreszcie zrobiłam zdjęcie wielorybiego ogona. Nie jest to oczywiście moje wymarzone zdjęcie, ale w końcu to jakiś postęp 🙂 Po wszystkich atrakcjach zostaliśmy jeszcze poczęstowani pyszną gorącą zupą rybną i ruszyliśmy w powrotny rejs do Tromso. Wracając spędziliśmy większość czasu na przyjemnej pogawędce z Filipem. Muszę przyznać, że wycieczka w poszukiwaniu wielorybów to wyjątkowa atrakcja, nie będąca jedynie formą spędzania wolnego czasu w Tromso. Jest to atrakcja, dla której warto tu specjalnie przylecieć. Niestety niewiele jest w polskim internecie informacji o tym, które z firm są godne polecenia, a których lepiej unikać. My jesteśmy całkowicie zadowoleni z usług Polar Adventures, nie wydaje mi się aby można było zorganizować rejs na wyższym poziomie. Natomiast bardzo mocno zniechęcamy do korzystania z usług firmy Green Gold Of Norway, cechującej się bardzo niesympatycznym, nierzetelnym i wulgarnym właścicielem.

Drugim celem, dla którego postanowiliśmy udać się za koło podbiegunowe w grudniu, była zorza polarna. Podobno Tromso jest jednym z najlepszych miejsc na świecie, w którym można podziwiać ten spektakl. Poszukiwania zorzy postanowiliśmy ponownie odbyć na własną rękę, wynajętym wcześniej samochodem. W internecie możemy znaleźć liczne poradniki o tym, jak najlepiej się za to zabrać. Szczerze mówiąc, nasze doświadczenia z Islandii, podpowiadały nam, że należy sprawdzić prognozę, znaleźć miejsce z dala od źródeł światła i liczyć na szczęście. Niestety, szczęście oceniam jako najważniejszy komponent. Teoretycznie podczas naszego wyjazdu wielokrotnie mieliśmy okoliczności sprzyjające zobaczeniu zorzy, wszystkie aplikacje były zgodne, że zorzę powinniśmy zobaczyć, a jej nie było. W te kilka dni, które spędziliśmy w Tromso parę razy szczęście się do nas uśmiechnęło. Jednak była to taka aurora bardziej przypominająca obłoczek, który zielonej barwy nabierał dopiero w obiektywie aparatu. Zupełnie coś innego niż ten fantastyczny kolorowy spektakl, który obserwowaliśmy podczas pobytu na Islandii.

Czas, którego nie poświęciliśmy na poszukiwanie waleni czy zorzy, postanowiliśmy spędzić na eksplorowaniu okolicy. Sporo czasu spędziliśmy na przeszukiwaniu informacji o tym, jakie miejsca warto odwiedzić. Niestety większość, w tym piękna wyspa Senja, były od nas oddalone o około trzy godziny jazdy w jedną stronę. Uznaliśmy, że jest to za duża wyprawa dla naszego małego autka z oponami bez kolców i zdecydowaliśmy się na jazdę po najbliższej okolicy. Pomimo tego, przepięknych, zimowych krajobrazów nam nie brakowało. A po powrocie do Reindulfa zawsze mogliśmy liczyć na gorącą kawę i miłą pogawędkę. Zdecydowanie warto czasem opuścić swoją strefę komfortu, w tym konkretnym wypadku komfortu cieplnego, i zobaczyć kawałek mroźnej Norwegii wraz z jej pięknymi, dzikimi zwierzętami.