Kuba została odkryta przez Krzysztofa Kolumba podczas pierwszej z jego wypraw i przez długi czas znajdowała się pod hiszpańskim panowaniem, po tych czasach na wyspie pozostała kolonialna architektura, liczne plantacje trzciny cukrowej i tytoniu, a także sprowadzeni tutaj czarni niewolnicy z Afryki, którzy na tych plantacjach mieli pracować. Następnie nadeszły czasy amerykańskiego protektoratu i panowania generała Batisty, po których nie powinno pozostać nic, o co szczególnie przez wiele lat starała się Kubańska Partia Komunistyczna, która po rewolucji przejęła rządy na Kubie i z braćmi Castro na czele panuje do dziś. Jednak o największym wrogu przypomina ciągle narodowy kubański drink – rum podawany z coca colą (oczywiście jej miejscową wersją) – Cuba Libre, a także klasyczne amerykańskie samochody. Całe to dziedzictwo składa się na obecny obraz Kuby – niesamowicie klimatycznego miejsca, pełnego unikalnych atrakcji turystycznych. Przy tym wszystkim aż można zapomnieć o tym, że znajduje się ona na Morzu Karaibskim i jak na karaibską wyspę przystało, słynie z pięknych piaszczystych plaż, palm kokosowych i lazurowej wody.
Jak już wcześniej wspominałam, nasz czas był bardzo ograniczony, a plan napięty, więc niewiele czasu mogliśmy poświęcić na relaks. Udało nam się ostatecznie wypoczywać w trzech różnych miejscach, które postaram się przybliżyć poniżej. Może ułatwi to komuś znalezienie odpowiedzi na pytanie, gdzie najlepiej plażować na Kubie?
PLAYAS DEL ESTE
Jest to wspólna nazwa dla około 24- kilometrowej riwiery, która rozpościera się na wschód od Hawany. Plaże które się na nią składają, to kolejno: Tarará, El Mégano, Bacuranao, Santa María del Mar, Boca Ciega, Guanabo, La Veneciana i Brisas del Mar. My wybraliśmy się na najbliższą Hawany, Tararę. Playas del Este zdecydowanie różnią się od wszystkich innych plaż, które opisuję dalej tym, że tu swój wolny czas spędzają głównie „localsi”. Praktycznie brak infrastruktury turystycznej, a pojedynczy wczasowicze stanowią raczej ciekawostkę dla miejscowych. Dzięki temu jest tu dużo więcej życia niż w typowych kurortach. Zamiast stereotypowych, podstarzałych i spieczonych na skwarki bogaczy, spotkamy tu młodych, roześmianych i grających w piłkę Kubańczyków. Właściwie ciężko powiedzieć, dlaczego plaże wschodu nie przyciągają turystów, co prawda odbiegają one nieznacznie urodą od tych wielkich kurortów, jednak ciągle są wyjątkowo piękne. Zdecydowanie warto się tutaj wybrać, żeby zobaczyć jak się plażuje według Kubańczyków, szczególnie jeżeli główną część pobytu planujemy w Hawanie.
VARADERO
Varadero jest chyba najbardziej znanym kurortem na wyspie. Od grudnia do lutego bywają tu głównie Europejczycy i Kanadyjczycy, pozostałe miesiące spędzają tu podobno bogaci Kubańczycy. Miasto położone jest na półwyspie Hicacos wciśniętym pomiędzy Zatokę Cardenas, a Cieśninę Florydzką. Biura turystyczne zapewniają, że jest to miejsce dla każdego i rozpisują się o niemal 20-kilometrowej plaży z białym piaskiem, doskonałych warunkach do uprawiania sportów wodnych, a także takich atrakcjach jak 600-letni kaktus i delfinarium. Gdy jednak poczytamy trochę więcej niż foldery biur podróży, możemy się spotkać z opiniami, że Varadero jest bardzo komercyjne i przereklamowane. Ze względu na skrajne opinie mieliśmy duży problem z decyzją czy na pewno jest to miejsce dla nas. Postanowiliśmy jednak wyrobić sobie sami opinię na temat najbardziej znanego kurortu Kuby.
Varadero od Hawany dzieli nieco ponad 140 kilometrów, które postanowiliśmy pokonać „zabytkową” taksówką. Po około dwóch godzinach jazdy, gdy już odkleiliśmy się od siedzeń, byliśmy zadowoleni, że jednak zamiast cadillaca, zdecydowaliśmy się na samochód z klimatyzacją. Od razu po zameldowaniu się w hotelu, udaliśmy się na plażę, opisywaną jako jedną z najpiękniejszych na świecie.
Jaka jest nasza opinia na temat najbardziej znanego kurortu na Kubie? Na pewno duży wpływ na naszą ocenę ma fakt, że na wyspę udaliśmy się pod koniec kwietnia, czyli poza szczytem sezonu, chwilę przed początkiem pory deszczowej. Prawdopodobnie ze względu na to, mogliśmy się cieszyć w miarę pustymi plażami i znośnymi cenami. Varadero ma bardzo dużo zalet. Poza tymi najbardziej oczywistymi – czyli pięknym, drobnym, białym piaskiem, lazurową wodą i piękną pogodą – jest również kilka innych. Takich jak znakomite położenie, Varadero jest połączone najlepszą na Kubie autostradą ze stolicą a także znajduje się dość blisko innych atrakcyjnych miejsc, takich jak Trynidad, Santa Clara czy półwyspu Zapata. Poza tym, jeżeli ktoś ma więcej czasu niż my, może poświęcić go na znalezienie jednej z casa particulares z dala od popularnych resortów i cieszyć się wypoczynkiem na pięknej plaży w otoczeniu miejscowych. Jeżeli chodzi o wady tego miejsca, myślę że raczej ciężko jakieś znaleźć, chyba że zaczniemy porównywać z Cayo Coco…
CAYO COCO I CAYO GUILLERMO
Cayo Coco jest jedną z wysp z archipelagu Królewskich Ogrodów, która swoją egzotycznie brzmiącą nazwę zawdzięcza występującym tu ptakom, ibisom białym, które nazywane są „ptakami kokosowymi” Aby dojechać na wyspę, trzeba pokonać ponad 20-kilometrową sztuczną groblę, łączącą ją z Kubą. Na mapie wygląda to naprawdę oszałamiająco, rzeczywistość jednak jest taka, że zgodnie z socjalistyczną myślą budowlaną, wysypano po prostu piaskiem część zatoki, a potem zalano asfaltem. Postawiono również wieżę strażniczą, przy której zatrzymywany jest każdy samochód, sprawdzane dokumenty, aby na rajską wyspę nie dostał się nikt „niepowołany”, czyli ktoś z miejscowych.
Na szczęście dalej jest już tylko lepiej. Ze względu na fakt, że wyspa została przygotowana jedynie pod resorty all inclusive, poza linią brzegową, która faktycznie szczelnie zabudowana jest przez hotele, reszta jest praktycznie nietknięta. Dzięki temu ktoś, kto nie jest nastawiony jedynie na wypoczynek, może się udać na eksplorację wyspy. Swojego czasu nawet został stworzony na wyspie park ptaków, w którym można było wybrać się na „safari” i podziwianie z przewodnikiem naturalnych siedlisk ptaków, a także krokodyle i żółwie. Niestety ze względu na niskie zainteresowanie, został on zamknięty. Jednak według przewodnika Lonely Planet, ciągle można tam pojechać, jednak na własną rękę. Postanowiliśmy to zrobić. Na wjeździe spotkaliśmy pana, który mówił jedynie po hiszpańsku, ale jak najbardziej za drobną opłatą (do dużej negocjacji), wpuścił nas, przyniósł na ręku żółwia i zaczął opowiadać o atrakcjach parku. Z jego opowieści zrozumieliśmy jedynie słowa tortuga (żółw) i baby cocodrillo (małe krokodyle), podekscytowani ruszyliśmy więc na zwiedzanie. Na miejscu zobaczyliśmy jedynie kilka kolibrów, które są naprawdę powszechne na wyspie i małą plażę z mangrowcami, na której udało nam się znaleźć wielkie muszle. Zaczynało padać, więc rozczarowani, ruszyliśmy do wyjazdu. Tam czekał na nas pan, który nas wpuścił. Zdziwiło nas to, ponieważ spodziewaliśmy się, że nakłamał nam o krokodylach i żółwiach, zabrał pieniądze i gdzieś się ukrył. Zawołał nas i znowu zaczął powtarzać „baby cocodrillo” i prowadził nas do jakiegoś baraku. Na miejscu okazało się, że krokodyl faktycznie tam siedzi w przeciętej na pół i wypełnionej do połowy wodą oponie od tira. Widząc to, parsknęliśmy ze śmiechu, ponieważ uświadomiliśmy sobie, że gady, o których nam opowiadał pan przewodnik, to był ten żółw, którego przyniósł nam na ręku i ów biedny, mały krokodyl siedzący po ciemku w oponie i przywiązany sznurkiem do ściany (na Kubie jeszcze nie wymyślili obrońców praw zwierząt). Gdy pan zobaczył, że się śmiejemy, tak się podekscytował, że wziął jakiś kij i zaczął dźgać tego biedaka z opony, który zaczął na niego syczeć. W tym momencie sytuacja stała się tak absurdalna, że nie wytrzymaliśmy presji i rezygnując z innych fantastycznych atrakcji, które pan chciał nam jeszcze pokazać – pojechaliśmy.
Poza wycieczką do parku ptaków, zdecydowaliśmy się również pojechać na następną wyspę, która połączona jest z Cayo Coco naturalną groblą – Cayo Guillermo. Jest to wyspa, na której bardzo wyraźnie można dostrzec panujący na Kubie kult Ernesta Hemingwaya. Znajduje się tu most, na którym znajdziemy kilka podobizn znanego pisarza, a najbardziej znana plaża na wyspie – playa Pilar, została nazwana na cześć jego łodzi. Cayo Guillermo zdecydowanie różni się od Cayo Coco, jest miejscem dużo mniej komercyjnym, z zaledwie kilkoma hotelami i rajskimi, zupełnie pustymi plażami. Myślę, że jeżeli drugi raz szukalibyśmy miejsca na plażowanie, to właśnie cudowne Cayo Guillermo byłoby faworytem.
Niestety, podczas pobytu na Cayo Coco i Cayo Guillermo, pogoda nam nie dopisała, jednak niezależnie od tego i tłumów pijanych Kanadyjczyków, (którzy nie opuszczali hotelu i byli zupełnie nieszkodliwi, a nawet sympatyczni), ograniczeń wstępu na wyspę, to właśnie tutaj odnaleźliśmy swój mały raj.