Korea Południowa – przesiadka w Seulu

Kiedy zaczęliśmy planować nasz zimowy wyjazd na Filipiny słowo koronawirus, nieznane jeszcze szerszej populacji, widniało tylko w podręcznikach medycznych. Więc gdy upolowaliśmy w niskiej cenie bilety Finnairem z Gdańska do Hongkongu nie spodziewaliśmy się jeszcze, co może się wydarzyć. Potem świat już usłyszał o koronawirusie, ale wciąż wydawało się, że zakażenie pozostanie jedynie zmartwieniem Chin. Kiedy pojawiły się pierwsze przypadki poza ich granicami, Filipiny natychmiast zamknęły wszystkie połączenia z Chinami, w tym z Hongkongiem. Wówczas za największy problem uznaliśmy to, jak dotrzeć na nasz długowyczekiwany urlop. Jako, że linie lotnicze Finnair wykazały się dużym zrozumieniem, bez problemu udało się zwrócić nasze bilety. Za niewielką dopłatą kupiliśmy bilety Turkish Airlines do Seulu, z którego niedrogo mogliśmy dalej dostać się na Filipiny.

W dniu naszego wylotu, potwierdzone były trzy przypadki zachorowania na koronawirusa na Filipinach, a w Korei rozpoznano dopiero pierwszy. Ciężko było postrzegać to jako prawdziwy problem. Bilety dawały nam możliwość spędzenia jednej pełnej doby w Seulu przed wylotem na Filipiny i prawie dwa dni wracając. Przygotowując się do odwiedzin w stolicy Korei Południowej, jednym z najciekawszych miejsc do odwiedzenia wydawała nam się jednodniowa wycieczka do Koreańskiej Strefy Zdemilitaryzowanej. Niestety, od października zeszłego roku najbardziej interesujące miejsca zostały zamknięte ze względu na trwającą epidemię Afrykańskiego Pomoru Świń, więc zrezygnowaliśmy z tej wycieczki. Na szczęście Seul okazał się być dużo ciekawszym miastem niż się spodziewałam i zupełnie nie mieliśmy problemu z zagospodarowaniem czasu. Ogólnie. to nie jestem zbyt wielką fanką azjatyckich metropolii. Na przykład Tokio było interesujące, ale nie potrafiłam się tam odnaleźć i po Seulu oczekiwałam podobnych wrażeń.

Po całkiem komfortowym locie wylądowaliśmy na lotnisku Incheon, skąd pociągiem ekspresowym firmy Arex dotarliśmy do dzielnicy Myengdong, gdzie wynajęliśmy hotel. Myeongdong stanowi najważniejszą bazę noclegową dla turystów, nie tylko ze względu na bliskość najważniejszych seulskich atrakcji, ale również z powodu handlowego charakteru dzielnicy. W końcu każdy z nas kojarzy globalnych koreańskich gigantów takich jak Samsung czy Hyunday. Aż trudno uwierzyć, że jeszcze około 60 lat temu Korea była krajem gospodarczo zacofanym, podstawę jej gospodarki stanowiło rolnictwo, a PKB na osobę wynosiło około 100 dolarów, co plasowało ją jako jedną z najgorzej rozwiniętych gospodarek świata. Obecne jednak dzięki ambicji, pracowitości, a także rozsądnemu zarządzaniu krajem, Korea wciąż się rozwija, zaskakująco dobrze radząc sobie z kolejnymi kryzysami.

Nie ukrywam, że mnie również bardzo cieszył handlowy potencjał dzielnicy Myeongdong. Nie interesowały mnie jednak nowoczesne technologie, a inna branża, w której Korea nie ma sobie równych – branża kosmetyczna. Jednak szaleństwo zakupów musiało zaczekać, ponieważ rzeczą, o której najbardziej marzyliśmy po przylocie był prysznic i drzemka. Niestety w hotelu okazało się, że musimy poczekać jeszcze godzinę zanim nasz pokój będzie gotowy. Postanowiliśmy wykorzystać ten czas na posiłek. Jedyne co kojarzyłam odnośnie kuchni koreańskiej, to hasła: koreański grill, bulgogi i kimchi, a także wiedza z Netflixowego serialu Street Food. Na pierwsze kulinarne wyjście wybraliśmy potrawę, która często pojawia się w rankingach najlepszych potraw świata – wołowinę bulgogi. Sprawa wydawała się prosta, co druga koreańska restauracja serwuje bulgogi. Gdy jednak usadzono nas przy stoliku, na którego środku znajdował się palnik i otrzymaliśmy menu, poczuliśmy się jak dzieci we mgle. Okazało się, że pomimo tego, że kelner świetnie mówił po angielsku, nie do końca rozumiemy co składa się na zamawiane przez nas danie i czemu musimy zamówić minimum dwie porcje, ale koniecznie tego samego dania. Wszystko wyjaśniło się, gdy kelner przyniósł woka wypełnionego surowym mięsem i warzywami i zaczął je grilować na palniku na naszym stoliku. Jedzenie było gotowe w kilka minut, świeże, zdrowe i pyszne.

Z pełnymi brzuchami wróciliśmy do hotelu. Nasz pokój, jak pewnie większość w Seulu, był dość specyficzny. Spaliśmy w kilku różnych hotelach i za każdym razem za cenę w okolicach stu złptycg otrzymywaliśmy niewielki, ale bardzo rozsądnie urządzony pokoik ze śniadaniem, położony w centrum najbardziej turystycznej dzielnicy Seulu. Zawsze na wyposażeniu były kosmetyki, kapcie do chodzenia po pokoju, klapki kąpielowe i suszarka. Warunki praktycznie sterylne. Ogólnie ceny w Korei pozytywnie nas zaskoczyły, oczywiście nie są to Filipiny, ale jest sporo taniej niż na przykład w Tokio czy Singapurze. Bilet na metro kosztuje około 4 złotych, bilet na pociąg na lotnisko jakieś 16 złotych, sycący posiłek dla dwóch osób z napojami około 100 złotych, a wstępy do głównych atrakcji nie przekraczały 30 złotych.

Na drugi dzień naszego pobytu zaplanowaliśmy zwiedzanie typowo turystycznych atrakcji. Niestety nie byliśmy dobrze przygotowani na warunki pogodowe, które zastaliśmy. Nasze trampeczki nie najlepiej sprawdzały się w czasie śnieżycy i w temperaturze – 6 stopni Celsjusza. Zdecydowaliśmy jednak nie odpuszczać i na pierwszy cel obraliśmy Pałac Gyeongbok. Jest to rezydencja królewska, pierwszy raz zbudowana w XIV wieku, następnie przynajmniej dwa razy burzona i odbudowywana. Miejsce, które obecnie odwiedzamy, jest więc właściwie postawione od nowa, a odrestaurować udało się około 40% pierwotnego terenu. Interesujące jest to, że każda osoba, która wejdzie do kompleksu ubrana w tradycyjny koreański strój, nie musi płacić za wejściówkę. Stwarza to wyjątkową atmosferę i znacząco ubarwia fotografie. W naszym przypadku biała śniegowa pierzynka dodatkowo podkreśliła bajkowość miejsca.

Następnie udaliśmy się do położonej od Pałacu Gyeongbok w pieszej odległości tradycyjnej wioski Bukchon Hanok. Nie jest to skansen, a normalna dzielnica mieszkalna. Stąd na każdym rogu znajdziemy tutaj napis z prośbą o zachowanie ciszy z szacunku do mieszkańców. Niestety, po tych spacerach nasz komfort cieplny obniżył się do takiego stopnia, że musieliśmy skończyć zwiedzanie. Pomimo faktu, że około północy tego dnia mieliśmy nasz wylot na Filipiny, właśnie na powyższą ewentualność zdecydowaliśmy się na kilka godzin wynająć pokój hotelowy. Po solidnym rozgrzaniu i rozprostowaniu kości byliśmy gotowi ruszyć na lotnisko.

Druga część naszego pobytu w Korei miała miejsce po powrocie z Filipin. Na ten czas wyznaczyłam sobie przede wszystkim jeden cel – kosmetyczne zakupy. Podczas pobytu w Seulu warto pamiętać o zakupie kosmetyków, nawet jeśli nas to nie interesuje, to na pewno ktoś bliski szaleje za koreańską pielęgnacją. Właściwie wszystkie sklepy kosmetyczne zlokalizowane są na dzielnicy Myeongdong, na której mieszkaliśmy. Moja strategia zakupowa była dobrze przemyślana. Przy pierwszym pobycie rozeznałam się w rynku i dostępnych produktach. Podczas wolnego czasu na Filipinach zapoznałam się ze składami i polskimi cenami produktów i stworzyłam konkretną listę rzeczy do kupienia. Biorąc pod uwagę kilka dostępnych na miejscu super promocji, wiele rzeczy udało mi się kupić za ułamek naszych cen. Dodatkowo, jeśli mamy ze sobą paszport, od razu przy kasie cena pomniejszana jest o podatek w ramach tax refund.

Może nie spędziliśmy w Korei wystarczająco dużo czasu, żeby móc z przekonaniem ocenić ten kraj, ale moje pierwsze wrażenie było zaskakująco pozytywne. Bardzo odpowiada mi tamtejsza kuchnia, a sam Seul jest całkiem interesującym miastem, w którym trudno się nudzić. Jednak najbardziej zaskoczyli mnie ludzie. Podczas przygotowań do wyjazdu nastawiałam się raczej na to, że zetkniemy się z mocno hermetycznym i bardzo nam dalekim społeczeństwem. Szybko przyszło mi zweryfikować pierwotne opinie. Oczywiście ciężko powiedzieć, że w tak krótkim czasie nawiązaliśmy jakieś głębsze relacje i dokładnie poznaliśmy koreańską kulturę i obyczaje. Zawsze natomiast spotykaliśmy się z dużą dozą serdeczności. Kilkukrotnie przydarzyło nam się, że zanim zdążyliśmy poprosić o pomoc, miejscowi sami orientowali się, że wydajemy się zagubieni i zaczynali rozwiązywać nasze błahe problemy.

Na pewno na moją opinię o Korei znacząco wpływa również ich zachowanie w dobie panującej epidemii. Jak już wspominałam, kiedy wylatywaliśmy z Polski, mówiło się o pierwszych przypadkach koronawirusa na miejscu. Dwa tygodnie później, było to już ponad trzy i pół tysiąca chorych – tym samym wówczas Korea stanowiła drugie największe ognisko na świecie. Wśród miejscowego społeczeństwa nie widać było jednak paniki, a wszystko funkcjonowało normalnie. Z naszej perspektywy uwagę zwracały szeroko dostępne we wszystkich miejscach publicznych płyny do dezynfekcji, ludzie w maseczkach i nadawane komunikaty dotyczące prawidłowego postępowania w celu uniknięcia infekcji i gdy podejrzewamy infekcję u siebie. Państwo postawiło na edukację, prewencję, dokładną identyfikację źródeł zakażenia i testy. Patrząc na obecne statystyki jasno możemy stwierdzić, że jest to jedyny kraj, który od początku do końca panuje nad rozwijającą się epidemią, nie zamykając wszystkich mieszkańców w domach. Skutkuje to dużo niższą niż w innych państwach śmiertelnością a w dalszej perspektywie, ponowne ominięcie kryzysu gospodarczego, z którym pozostałym krajom przyjdzie się mierzyć.