Jordania – pustynia Wadi Rum i jeden z cudów świata Petra

Już od dawna oboje myśleliśmy o tym, żeby wybrać się do Izraela. Polska jesień i zima wydaje się być na to idealnym momentem, ponieważ gdy u nas temperatura niebezpiecznie zbliża się do zera, a za oknem próżno szukać słońca, tam pogoda pozwala na kąpiele i opalanie. Gdy więc pojawiła się promocja LOT, w której bilety na trasie z Lublina do Tel Awiwu na listopad kosztowały 120 zł, nie wahaliśmy się ani chwili. Co więcej, namówiliśmy parę znajomych, która zdecydowała się z nami pojechać.

Kilka miesięcy po naszym zakupie, Ryanair gwałtownie obniżył ceny lotów do Izraela i tak, za około 80 zł kupiliśmy kolejne bilety właściwie na ten sam termin, tym razem z Gdańska do Ejlatu, co zdecydowanie bardziej nam odpowiadało. Dzięki temu, przede wszystkim nie musieliśmy jechać z Gdańska do Lublina, a dodatkowo z Ejlatu było nam dużo bliżej do granicy z Jordanią, którą planowaliśmy odwiedzić. Na koniec okazało się, że skoro nie planujemy wykorzystywać biletów LOTu, są oni w stanie nam zaproponować zwrot podatków i kosztów lotniskowych, co ku naszemu zaskoczeniu okazało się być kwotą wyższą niż ta, którą zapłaciliśmy za bilety.

Gdy sprawa biletów została już rozwiązana na dobre, zabraliśmy się za planowanie naszej podróży. Co wymagało naprawdę dużo zaangażowania, jak na tygodniowy wyjazd. Zależało nam na tym, żeby wszystko było zaplanowane idealnie, przede wszystkim ze względu na wysokie ceny na miejscu, ale też i na fakt, że nasi znajomi spędzali z nami tylko trzy dni. Zdecydowanie najwięcej pracy włożyliśmy w organizację czasu, który planowaliśmy spędzić w Jordanii. Przede wszystkim, do Jordanii nie wjedziemy z Izraela wynajętym samochodem. Jesteśmy więc zdani na transport publiczny, który kursuje tylko rano, albo na taksówki, które dzięki dwóm poprzednim zabiegom mają monopol na przejazdy po 10 rano, co daje się odczuć w ich cenach. Poza tym Jordania ma unikalne przepisy wizowe, które w wielkim uproszczeniu sprowadzają się do tego, że najbardziej opłaca się tam zostać minimum trzy noce. Na koniec jeszcze bilety wstępu do największej atrakcji kraju – Petry – kosztują odpowiednio za 1/2/3 dni – 50/55/60 JOD, gdzie 1 JOD to około 5 – 6 zł. My zdecydowaliśmy się spędzić w Jordanii cztery noce i zobaczyć poza Petrą słynną pustynię Wadi Rum.

     

niestety w nocy nie było za ciepło…

    

Wylądowaliśmy na dawnym wojskowym lotnisku w Ovdzie około godziny 14. Następnie czekała nas kontrola, niezbyt upierdliwa, ale ze względu na to, że każdy pasażer spędzał przy okienku około 5 min, z lotniska wyszliśmy po ponad godzinie. Tam czekał na nas autobus Eilat Shuttle, który miał zawieźć nas w okolice granicy z Jordanią. Niestety firma Eilat Shuttle jest zorganizowana naprawdę tragicznie, więc dotarliśmy na miejsce z ponad godzinnym opóźnieniem. Przejście przez granice było dość szybkie i bez problemu uniknęliśmy wbijania pieczątek do paszportu, co niestety strasznie zasmuciło jordańskiego pogranicznika.  Po jordańskiej stronie granicy czekał już na nas umówiony taksówkarz, który miał nas zawieźć na pustynię Wadi Rum. Jednak za przejazd taksówką nie zapłaciliśmy standardowych 35 JOD. Jak to możliwe? Otóż jakiś czas przed wyjazdem napisałam do kilku Beduinów, którzy oferowali noclegi w swoich obozach na Airbnb, z zapytaniem o to, ile będą nas kosztowały dwa noclegi z pełnym wyżywieniem, wycieczka jeepem po pustyni i taksówka z granicy do ich obozu. Następnie wybraliśmy najlepszą przesłaną ofertę. Dzięki temu sporo zaoszczędziliśmy, ponieważ szczególnie ceny wycieczek jeepem są naprawdę wysokie (około 50 JOD/osobę).

    

nawet jeep może się zakopać na pustyni

pozostałości kultury nabatejskiej

    

Jeżeli chodzi o samą pustynię Wadi Rum, jest ona wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO, a osobom, które nigdy nie były w Jordanii, może wydawać się znajoma, ponieważ służyła jako plener przy kręceniu licznych filmów, szczególnie tych o Marsie. Nagrywano tu między innymi filmy „Misja na Marsa”, „Czerwona Planeta”, „Ostatnie dni na Marsie”, a także najnowszy film Ridleya Scotta – „Marsjanin”. Najbardziej jednak znanym, kręconym tu obrazem jest  „Lawrence z Arabii”, oparty na prawdziwej historii brytyjskiego oficera T.E. Lawrence, który namówił plemiona Beduinów żyjące na Wadi Rum do buntu przeciwko Imperium Osmańskiemu. Na pustyni znajduje się wiele miejsc związanych z historią T.E. Lawrence, które można odwiedzić.

    

My spędziliśmy na Wadi Rum dwie wspaniałe noce. Muszę przyznać, że zaskoczyła mnie zarówno sama pustynia jak i pobyt w obozie Beduinów. Oczywiście nasz obóz był całkiem nowoczesny, to znaczy mieliśmy dostęp do bieżącej ciepłej wody, elektryczność i toalety. Jednak wciąż spaliśmy w tradycyjnych namiotach, nie mieliśmy zasięgu telefonicznego, spożywaliśmy posiłki tradycyjnie przygotowywane na palenisku a wieczory spędzaliśmy przy ognisku podziwiając gwiazdy i rozmawiając z nowo poznanymi podróżnikami z różnych krańców świata. Jeden cały dzień poświęciliśmy na zwiedzanie samej pustyni. I tak najpierw wybraliśmy się na spacer szlakiem, który pokazał nam właściciel obozu. Podczas spaceru niestety wpadłam na raczej głupi pomysł, żeby wrócić inną trasą niż przyszliśmy. Okazało się, że pomimo tego, że na Wadi Rum znajdują się liczne skały, które bacznie oglądaliśmy, żeby wiedzieć jak rozpoznać nasz obóz, po jakimś czasie wszystkie zaczęły wyglądać tak samo, a my zorientowaliśmy się, że nie wiemy gdzie powinniśmy dalej iść. Jednak powiedzenie, że głupi ma zawsze szczęście i w tym momencie okazało się prawdziwe i po kilkunastu minutach błądzenia udało nam się zatrzymać jeepa, którym wracała właśnie wycieczka z naszego obozu. Po czym wyruszyliśmy na naszą wycieczkę jeepem, która skończyła się podziwianiem zachodu słońca. Następnego dnia ranem Beduini podwieźli nas na dworzec autobusowy, skąd wybraliśmy się pełnym polskich turystów autobusem do  Wadi Musa.

teren Petry z góry

    

    

    

Głównym powodem naszego przyjazdu do Jordanii była oczywiście Petra, założone w III w p.n.e przez nabatejskich Arabów skalne miasto, którego ruiny znalazły się na liście siedmiu nowych cudów świata. Muszę przyznać, że moje uczucia odnośnie Petry były mieszane, z jednej strony od obejrzenia filmu „Indiana Jones i ostatnia krucjata” zawsze wiedziałam, że kiedyś tam się udam, z drugiej strony oglądając zdjęcia w internecie obawiałam się rozczarowania, tak jak rozczarował mnie inny z cudów świata – Chichen Itza.

My zdecydowaliśmy się na zakup dwudniowego biletu i taki poleciłabym każdemu. Oczywiście w jeden dzień spokojnie można zobaczyć wszystkie główne atrakcje, a nawet dojść do punktu widokowego, z którego możemy podziwiać Skarbiec z góry. Jednak straci się wtedy to, co mi spodobało się najbardziej, czyli możliwość pobłądzenia gdzieś pomiędzy szlakami, gdzie ciągle znajduje się wiele zabytków, a zamiast innych turystów częściej spotykamy ostatnich mieszkańców tego skalnego miasta – Beduinów. I tak pierwszego dnia pozwoliliśmy sobie na pełną dowolność i po wypiciu beduińskiej kawy z kardamonem 30 metróe od najbardziej rozpoznawalnej budowli Petry – Skarbca ruszyliśmy jednym z bocznych szlaków. Na drugi dzień zostawiliśmy sobie właśnie wspomniany wcześniej główny szlak do Klasztoru i punkt z widokiem na Skarbiec. W te dwa dni przeszliśmy łącznie blisko 50 km, nie przeszkodziła nam w tym skręcona kostka Konrada a nawet dość dramatyczne zderzenie czołowe z osłem. Jeżeli mielibyśmy do dyspozycji jeszcze jeden dzień, myślę, że poszlibyśmy odwiedzić Małą Petrę i poświęcilibyśmy więcej czasu na błądzenie po mniej znanych górskich szlakach.

    

    

    

Ostatecznie Petra zdecydowanie mnie oczarowała a nie rozczarowała. Naprawdę nie spodziewałam się, że wizyta tam będzie aż tak niesamowita i że nie będę żałowała ani jednej złotówki wydanej na to, aby spędzić tam te dwa dni. Niestety, zdjęcia wypadają wyjątkowo blado w porównaniu do rzeczywistości, więc po prostu to trzeba zobaczyć na żywo!

W Jordanii spędziliśmy tylko 4 dni, z których każdy był naprawdę wspaniały, pełen pozytywnych przygód i pięknych widoków. Wszyscy spotkani po drodze ludzie byli naprawdę mili, uśmiechnięci i pomocni, nikt nie próbował nas naciągnąć. Szczerze mówiąc, jechaliśmy do Jordanii z nastawieniem, że odwiedzimy te dwa miejsca i właściwie raczej nigdy tu już nie wrócimy. Muszę przyznać, że zmieniliśmy zdanie.


Techniczne szczegóły dotyczące wizy, przekraczania granic, kosztów pominęłam, ponieważ są one perfekcyjnie opisane na innych blogach, z których my korzystaliśmy. Szczególnie polecam – http://www.wapniakiwdrodze.pl/jordania/jordania-wiza-do-jordanii/