Ziemia Święta w cztery dni

Po czterech nocach spędzonych w Jordanii nadszedł czas na zwiedzanie Izraela. Jak na kraj, o którym słyszeliśmy tyle dobrych słów i w którym znajduje się tak wiele atrakcji mieliśmy mało czasu, bo tylko cztery dni. Nie bylibyśmy jednak sobą, gdybyśmy w ciągu tych kilku dni nie przejechali kraju praktycznie wzdłuż i wszerz i nie wykąpali się we wszystkich trzech morzach, do których dostęp ma Izrael.

Z Jordanii do Izraela dostaliśmy się dzieląc taksówkę z poznanym dzień wcześniej na szlaku w Petrze Amerykaninem koreańskiego pochodzenia – Joe. Początkowo mieliśmy jechać razem tylko do Ejlatu, gdzie planowaliśmy wynająć samochód. Następnie my mieliśmy jechać do Jerozolimy, gdzie czekali na nas znajomi, a Joe do Masady nad Morzem Martwym. Okazało się jednak, że w Izraelu gdziekolwiek nie planujesz się udać to i tak najprawdopodobniej będziesz zmuszony przejechać trasą wzdłuż Morza Martwego. Dotarliśmy taksówkami do biura Avisa w Ejlacie, gdzie opryskliwa obsługa kazała nam czekać godzinę na samochód.  Poszliśmy więc do bardzo fajnej kawowej miejscowej sieciówki – Cofix, w której za 6 ILS (trochę więcej niż 6 zł) można kupić dowolną kawę, a za kolejne 6 ILS ciastko. Zdecydowanie jest to miejsce warte zapamiętania dla budżetowych turystów.

Po drodze do Jerozolimy zauważyliśmy dwóch autostopowiczów, który jakimś cudem zmieścili się do naszego niewielkiego auta. W trakcie rozmowy okazało się, że jest to dwóch Amerykanów, z których jeden, nazywa się Joe, tak samo jak nasz Joe pochodzi z Chicago, a dodatkowo obaj wracają do kraju tym samym samolotem. Odstawiliśmy naszego pierwszego Joe w Masadzie, a z pozostałą dwójką pojechaliśmy do Jerozolimy. Pierwszą rzeczą, którą przywitało nas największe miasto Izraela były korki. Korki, które jak potem mieliśmy nieprzyjemność zauważyć, zaczynają się około 20 km od centrum, na absolutnie każdej drodze w kierunku Jerozolimy. Bardzo dużo czasu podczas tego wyjazdu przyszło nam spędzić w izraelskich korkach, co sprawia że wolę nie próbować sobie wyobrażać, jak jeździ się w tym kraju w szczycie sezonu.

   

   

Jerozolima jest miastem o bardzo długiej, siegąjącej III tysiąclecia p.n.e. i trudnej historii. Od 1980 roku Izrael ogłosił zjednoczoną Jerozolimę stolicą swojego państwa, jednak decyzja ta jest generalnie nieuznawana na arenie międzynarodowej. Ze względu na swoje górzyste położenie, jest tu o kilkanaście stopni chłodniej niż w innych częściach kraju. W przewodnikach często wspomina się o tym, że Jerozolima stanowi fascynujące połączenie nowego i starego, jednak absolutnie najważniejszą i najczęściej odwiedzaną częścią jest znajdujące się we Wschodniej Jerozolimie Stare Miasto. Wyjątkowe jest to, że zostało ono podzielone na cztery dzielnice – Dzielnicę Żydowską, Muzułmańską, Chrześcijańską i Ormiańską. Stare Miasto otoczone jest przez 4,5 km mur obronny, a do środka można się dostać jedynie przez jedną z siedmiu otwartych bram.

Najważniejszym miejscem w Dzielnicy Muzułmańskiej jest Wzgórze Świątynne. Na jego terenie znajdują się najbardziej rozpoznawalne punkt Jerozolimy – Kopuła na Skale i meczet Al-Aksa. Meczet ten jest trzecim najważniejszym miejscem dla muzułmanów i to w jego kierunku ustawiali się do modlitwy muzułmanie zanim Mekka stała się głównym centrum islamu. Ta część Jerozolimy zrobiła też na mnie największe wrażenie. Intrygowały zarówno bogato zdobiona Kopuła na Skale jak i wąskie uliczki pełne straganów, przywodzące na myśl marokańskie medyny. Część muru Wzgórza Świątynnego jest jedyną pozostałością z czasów gdy znajdowało się tu najświętsze miejsce judaizmu – Świątynia Jerozolimska. Obecnie nazywana Ścianą Płaczu od żydowskiego święta opłakiwania zburzenia świątyni przez Rzymian. Sama Ściana Płaczu wizualnie nie jest szczególnie interesująca, po prostu kawałek wysokiego kamiennego muru, jednak widok modlących się ortodoksyjnych żydów jest na swój sposób fascynujący. A Dzielnica Żydowska jest zdecydowanie najbardziej zadbaną i najczystszą z dzielnic. W części chrześcijańskiej znajduje się natomiast Bazylika Grobu Świętego – najważniejsza świątynia chrześcijańska. Osoby spodziewające się przepychu typowego dla świątyń chrześcijańskich mogą poczuć się zawiedzione. Kościół ten był wielokrotnie burzony, przebudowywany, nękany przez pożary i trzęsienia ziemi, dodatkowo jest on podzielony na części, z których każda należy do innego odłamu chrześcijaństwa. Sprawia to, że świątynia wygląda dość chaotycznie, jednak jednocześnie można poczuć w niej tę wieloletnią historię.

   

   

   

Po zwiedzeniu Jerozolimy, wybraliśmy się do oddalonego o około 10 km, położonego na terytorium Autonomii Palestyńskiej Betlejem. To tu, w miejscu urodzenia Jezusa Chrystusa zbudowano Bazylikę Narodzenia Pańskiego. Ze względu na to, że nasza wypożyczalnia nie pozwalała na wjazd do Autonomii Palestyńskiej dojechaliśmy tam autobusem, który jest niedrogi i całkiem szybki. Niestety w czasie naszej wizyty trwała akurat renowacja świątyni, więc zobaczyliśmy główny ołtarz i udaliśmy się do groty, w której położona jest Kaplica Żłóbka. Tu znajduje się kamienna gwiazda w miejscu, w którym najprawdopodobniej narodził się Jezus Chrystus. A około metr od niej stoi koszyk wypełniony drobnymi dolarami, nad którym pieczę sprawuje duchowny, który jednocześnie przyjmuje koperty z „grubszymi” datkami od wiernych. Oczywiście datki są dobrowolne, jednak obrót pieniędzmi w takim miejscu nas zszokował.

   

   

Na ten dzień mieliśmy zaplanowane jeszcze zwiedzanie Masady, kąpiel w Morzu Martwym i nocleg w Hajfie nad Morzem Śródziemnym. Niestety przez korki i fakt, że słońce w zimę zachodzi dość szybko, musieliśmy zrezygnować z Masady, zabraliśmy się więc za poszukiwania miejsca do odbycia kąpieli. Tu popełniliśmy duży błąd, ponieważ nie zebraliśmy wystarczająco dużo informacji. Mianowicie nie wiedzieliśmy, że możliwa jest kąpiel tylko w konkretnych, wyznaczonych miejscach, które dodatkowo zamykane są o godzinie 17:30. My dojechaliśmy o 17:15 i pomimo naszych próśb, uzasadnianych tym, że to nasza jedyna szansa na kąpiel i że wyrobimy się w 15 minut, a także zapłacimy cała kwotę za wejście, odmówiono nam na trzech sąsiadujących ze sobą plażach. Aby zmniejszyć trochę naszą porażkę, uznaliśmy, że wybierzemy się chociaż po drodze do Hajfy zobaczyć nocny Tel Awiw.

Następny dzień zaczęliśmy od krótkiej wizyty na plaży i kąpieli w Morzu Śródziemnym. Najbardziej interesującą atrakcją Hajfy są Ogrody Bahaitów. Są to kaskadowe ogrody rozciągające się na długości około kilometra na górze Karmel, które stanowią ozdobę najświętszego miejsca na ziemi dla bahaizmu. Muszę przyznać, że to był pierwszy raz, kiedy miałam okazję usłyszeć o istnieniu tej monoteistycznej religii i wydała mi się być naprawdę interesującą. Nauki bahaickie podkreślają zasadniczą duchową jedność najważniejszych światowych religii. Według ich wierzeń historia religii stopniowo rozwijała się poprzez ciąg boskich posłańców,  z których każdy założył religię dostosowaną do danych czasów oraz zdolności rozumienia ludzi w tym okresie. Wśród posłańców byli między innymi Kryszna, Abraham, Jezus i Mohamet. Uważają również, że ludzkość bierze udział w procesie wspólnego rozwoju, a potrzebą obecnego czasu jest stopniowe ustanawianie pokoju, sprawiedliwości i jedności na skalę globalną.

Morze Martwe

Tel Awiw nocą

   

Po wizycie w Hajfie, udaliśmy się do starożytnego portu, również położonego nad Morzem Śródziemnym – Akki. Miasto to jest bardzo ładne, przyjemne i zdecydowanie warte odwiedzenia. Przyjemnie spaceruje się po otoczonej murami zabytkowej starówce. A dzięki temu, że jest stosunkowo nieduże, zdołaliśmy obejść je w kilka godzin i udać się do nazywanego arabską stolicą Izraela Nazaretu. Szczerze mówiąc nie zauważyłam, żeby Nazaret faktycznie jakoś wyjątkowo różnił się od innych miast Izraela. Może to kwestia tego, że nasza wizyta była raczej krótka i powierzchowna. Jako, że już byliśmy w dwóch najważniejszych dla chrześcijan miejscach w Ziemi Świętej, nie mogliśmy zapomnieć o trzecim – Bazylice Zwiastowania Pańskiego w Nazarecie. Sam budynek kościoła jest unikalny na skalę światową. Po pierwsze składa się z dwóch kondygnacji, z których każda ma swój, zupełnie inny i utrzymany w innej estetyce ołtarz. Po drugie właściwie każdy element zawarty w tej świątyni zdaje się być przemyślany i posiada swoją symbolikę. Szczerze mówiąc kościół ten nie pasuje do mojej estetyki, jednak na pewno jest interesujący i warty obejrzenia, a zapewne osoby, które interesują się architekturą bardziej niż ja dostrzegą w nim o wiele więcej.

Akka

   

   

   

   

Bazylika Zwiastowania Pańskiego w Nazarecie

   

Później odwieźliśmy naszych znajomych na lotnisko w Tel Awiwie, a sami ruszyliśmy do Ejlatu, z którego następnego popołudnia mieliśmy wylot do domu. Jako, że nasza trasa kolejny już raz prowadziła wzdłuż Morza Martwego, tym razem przygotowaliśmy się porządnie i wyczytaliśmy w Lonely Planet, że faktycznie istnieje jedna plaża, na którą wejście po pierwsze jest darmowe, a po drugie otwarta jest 24 h/dobę, co generalnie wynika to z tego, że ta część Morza Martwego leży na terytorium Izraela, a nie Autonomii Palestyńskiej i dlatego panują tu przyjemniejsze dla turystów zasady. A ponieważ tego dnia Konrad miał przejechać w sumie ponad 600 km, taka przerwa na kąpiel w nocy wydawała się być rozsądna. Zwłaszcza, że temperatura wody i powietrza oscylowała w okolicy 20 stopni, więc wartości rzadko osiągane nad Morzem Bałtyckim. Co prawda staliśmy się lokalną atrakcją turystyczną, ale było warto, bo uczucie dryfowania jest naprawdę niesamowite. Przynajmniej przez pierwsze 10 minut.

Następnego dnia, żeby wykorzystać czas w Izraelu jak najefektywniej, postanowiliśmy jeszcze skorzystać ze snorkelingu w Morzu Czerwonym. Pojechaliśmy około 10 km w stronę granicy z Egiptem na plażę Princess Beach, na którą wejście jest darmowe, są specjalne pomosty a rafa podobno jest najlepsza w okolicy Ejlatu. Zdecydowanie fajne miejsce.

Tak jak wspomniałam wcześniej, planując ten wyjazd, zakładaliśmy, że jeszcze do Izraela wrócimy. Po spędzonych tam trzech dniach, mam co do tego wątpliwości. Wiele rzeczy na miejscu nam się nie podobało, a nic jakoś szczególnie nie zachwyciło. Może wynika to z kontrastu z Jordanią, może to przypadek. Ludzie byli niemili. Raził w oczy biznes religijny. Właściwie jedynie Jerozolima jest czymś czego nie widziałam i nie wyobrażam sobie znaleźć podobnego miasta w innym kraju. Co mnie jednak zdziwiło to to, że wyjazd okazał się dużo tańszy niż się spodziewaliśmy. Za noclegi nie płaciliśmy więcej niż 100 zł za osobę, kebaba nawet w Jerozolimie można zjeść poniżej 20 zł. Zgrzewkę wody kupiliśmy za 16 zł, a hummus i pita w sklepie jest tańsza niż w Polsce.