norweskie fiordy za sto złotych

POMYSŁ


Przenieśmy się kilka lat wstecz, kiedy pewnego, pięknego dnia podczas wakacji 2012 roku, na jednym z portali zobaczyłam zdjęcie norweskiego fiordu Kjeragbolten i od tego właściwie wszystko się zaczęło. A w tym wypadku „wszystko” ma trochę głębsze znaczenie, ponieważ mam na myśli nie tylko weekend w Norwegii, ale też naszą trwającą do dziś przyjaźń z tanimi liniami lotniczymi. Wracając do fiordów – zaczęłam szukać informacji, co tak właściwie jest na tym zdjęciu i jak można się tam dostać. Dowiedziałam się, że najbliższym portem lotniczym jest oddalone o mniej niż 100 km Stavanger i że dwa dni, które planowaliśmy spędzić w Norwegii mogą niestety okazać się niewystarczające na zobaczenie Kjeragbolten. Na szczęście udało mi się znaleźć inny, bliżej położony i łatwiejszy do zdobycia fiord – Preikestolen.

prowiant na dwa dni

prowiant na dwa dni

PLAN


Tym razem większość naszych decyzji była determinowana tym, że wybieraliśmy się do najdroższego państwa na świecie. Tak więc po zakupie biletów (za niecałe 40 zł od osoby), zabraliśmy się za wysyłanie wiadomości na couchsurfingu, aby znaleźć hosta, a jako środek transportu wybraliśmy autostop. Żeby było całkowicie „all inclusive” przygotowaliśmy sobie bułek na dwa dni i dokupiliśmy w sklepie bezcłowym wiśniówkę.

Przylatywaliśmy do Norwegii rano, więc planowaliśmy jeszcze tego samego dnia wejść na Preikestolen, a drugi dzień poświęcić na zwiedzanie miasta.

 

PREIKESTOLEN


11089168_1008658939152085_479582258_n

Po wydostaniu się z lotniska, zaczęliśmy zgodnie z wcześniej opracowanym planem łapać stopa. Do przejechania mieliśmy dokładnie 50 kilometrów, gdzieś w trakcie czekała nas też przeprawa promem. Niestety nasz brak doświadczenia sprawił, że zwyczajnie się nie przygotowaliśmy i nie wiedzieliśmy gdzie powinniśmy stanąć, ani nazwę jakiej miejscowość napisać na zabranym z domu kartonie. Postanowiliśmy więc liczyć na szczęście, stanęliśmy na losowym przystanku autobusowym i wyciągnęliśmy kciuki. Podczas podróży fart zazwyczaj nam dopisuje, tym razem również tak się stało i już po kilku minutach zatrzymał się koło nas samochód – młoda kobieta z dzieckiem. W języku angielskim ustaliliśmy, że nie jedzie do Stavanger, ale wysadzi nas na trochę „lepszej drodze”.

Po wymianie paru zdań okazało się, że pani jest naszą rodaczką, dzięki czemu pojechaliśmy jeszcze kilka kilometrów dalej. Stąd kolejnym autem już udało się dostać pod sam prom. Na promie najzwyczajniej w świecie nie udało nam się znaleźć kasy ani nikogo, kto chciałby sprzedać nam bilet, więc popłynęliśmy „na gapę”.

Tak w przybliżeniu wyglądała nasza trasa

Tak w przybliżeniu wyglądała nasza trasa

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dotarliśmy do miejscowości Tau po drugiej stronie wody, gdzie zabraliśmy się za dalsze łapanie stopa. Tak naprawdę jedyną naszą szansą były samochody, które płynęły z nami promem. Gdy już przejechały wszystkie, a my zaczęliśmy zastanawiać się, co będziemy robić przez najbliższą godzinę, czekając na następny prom, znikąd pojawiło się eleganckie auto. Kierował nim ponad 70-letni pan, który niestety przyjechał tu nie tak jak my wspinać się na Preikestolen, ale na pogrzeb. Zaoferował nam podwózkę do miejsca oddalonego o jakieś 10 km od naszego celu. Po głębokim namyśle stwierdził jednak, że na tej trasie jeździ bardzo mało samochodów, a na pogrzeb aż tak mu się nie spieszy i zawiózł nas do samego parkingu przed ścieżką na Preikestolen. Mogliśmy więc rozpocząć realizację najważniejszego punktu naszego planu – wejście na fiord.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Pulpit Rock

Pulpit Rock

Szlak prowadzący na szczyt Pulpit Rock ma około 4 km i takim nowicjuszom jak nam, z przerwami na konsumpcję bułek, pokonanie go zajęło około 2 godzin. Podejście jest przyjemne, a na szlaku mieliśmy okazję podziwiać piękne widoki. O tym, że trasa nadaje się praktycznie dla każdego, mógł świadczyć fakt, że co chwilę wyprzedzały nas norweskie dzieci, (tak na oko w przedziale wiekowym 6 – 10 lat), z kolei my wyprzedzaliśmy kobiety na w butach na obcasach. Po dotarciu na szczyt, naszym oczom ukazał się zapierający dech w piersiach widok. Po kilku latach zachwycania się innymi pięknymi krajobrazami, uważam, że Preikestolen jest niesamowite i warte zobaczenia. Niestety zdjęcia nie są w stanie oddać urody tego miejsca, a tym bardziej tego uczucia, gdy znajdujesz się na ponad 600-metrowej skarpie i spoglądasz w dół. Aż szkoda by było nie skosztować w takim miejscu odrobinki smacznej, polskiej wiśnióweczki!

polski akcent na szczycie

polski akcent na szczycie

Zejście było już trochę szybsze i łatwiejsze, tym razem również wykazaliśmy się trochę większym sprytem i postanowiliśmy zaczepiać ludzi na parkingu w poszukiwaniu transportu. Właściwie już chyba pierwsza grupa, którą napotkaliśmy wybierała się do Stavanger i z chęcią zgodziła się nas przewieźć. Na promie, tym razem bez większych skrupułów, zajęliśmy wygodne miejsca, bez poszukiwania jakichkolwiek bileterów i zaczęliśmy częstować naszych nowych znajomych polskim alkoholem. Po jakimś czasie usłyszeliśmy gdzieś z boku „tickets, please”, okazało się, że jest to pan kontroler i to właśnie nas prosi o bilety. Z całkowicie pokerową twarzą, Konrad odpowiedział: „yes, two please”. Jakie było nasze zdziwienie, gdy pan bez pytań i tłumaczeń, po prostu sprzedał nam bilety. Później już spokojnie dojechaliśmy do mieszkania naszego hosta.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

KAPITAN I STAVANGER


Dostaliśmy kilka pozytywnych odpowiedzi na couchsurfingu, jednak zdecydowaliśmy się na nocleg u około 60-letniego, emerytowanego kapitana statku (niestety po tych kilku latach, jego imię wypadło mi z głowy, więc niech pozostanie po prostu kapitanem). Wydawał się nam niesamowicie interesującą osobą ze względu na fakt, że odwiedził on chyba wszystkie miejsca, do których da się dopłynąć. Liczyliśmy więc na jakieś ciekawe opowieści. Nie zawiedliśmy się, po przygotowanym przez naszego gospodarza posiłku i wypróbowaniu kilku rodzajów alkoholu, z przyjemnością słuchaliśmy o niesamowitych, egzotycznych i trochę mistycznych przygodach kapitana. Ciężko powiedzieć złe słowo na człowieka, który nie dość, że przyjął nas do siebie, zaproponował nocleg w domku dla gości, swoją drogą znacznie większym niż jego własny dom, przygotował ciepłe jedzonko i zabawiał rozmową. Muszę jednak wspomnieć o tym, że dostaliśmy do jedzenia awokado z majonezem i małże z cebulą, więc chyba tylko alkohol uratował nas przed „dolegliwościami żołądkowymi”.

z kapitanem

z kapitanem

 

Na następny dzień zaplanowaliśmy zwiedzanie Stavanger. Stu dwudziestotysięczne miasto okazało się być naprawdę małe, a centrum jeszcze mniejsze. Po obejrzeniu niemal wszystkiego, co znaleźliśmy na naszej mapie turystycznej, posiedzieliśmy chwilę w porcie i wróciliśmy do kapitana. Postanowiliśmy wypożyczyć od niego rowery i pojechać na pobliską plażę, aby podziwiać zachód słońca. Niestety plaża okazała się nie tak bliska jak myśleliśmy, rowery trochę gorsze jakościowo, niż statystyczny norweski rower, a wiatr trochę na nie zbyt silny, przemarzliśmy więc na kość i musieliśmy zawrócić. Na miejscu czekała na nas ciepła herbatka i posiłek, a także wieczór w podobnym klimacie, co dzień wcześniej. Z jedną małą różnicą, naszego gospodarza postanowiła odwiedzić jego przyjaciółka z Gujany Francuskiej.

11093242_1008658945818751_383831370_n

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

PODSUMOWANIE


Sverd i fjell (Miecze w skale)

Sverd i fjell (Miecze w skale)

Zazwyczaj nie podliczamy kosztów, jednak na tym wyjeździe nie było to trudne, ponieważ przez te dwa dni płaciliśmy w sumie trzy razy:

  • bilet na prom – około 40 zł/osoba
  • bilet autobusowy – około 14 zł/osoba
  • kukurydza (kapitan poprosił nas, żebyśmy kupili do kolacji) – około 8 zł/osoba

Doliczając do tego bilety samolotowe, wychodzi nieco ponad 100 zł na osobę za weekend w jednym z najdroższych państw świata! Na szczęście ostatnio za sprawą spopularyzowania wielu stron oferujących tanie loty, coraz więcej osób zaczyna wierzyć w to, że da się podróżować tanio i z tego korzysta.

 

Jednak myślę, że jeszcze przynajmniej na jakiś czas ten wyjazd będzie doskonałym argumentem dla nas obojga w dyskusjach z malkontentami uważającymi, że podróże są zarezerwowane dla bogatych 🙂