Nie mieliśmy sprecyzowanych planów na tegoroczną majówkę, dlatego gdy w połowie kwietnia natknąłem się na bilety z Podgoricy do leżącego pod Monachium Memmingen za 10 euro, postanowiłem zaplanować jakąś oblotówkę zawierającą ten odcinek. Byliśmy już w Czarnogórze w 2012 roku podczas wyjazdu na Bałkany i bardzo nam się podobało, z kolei Gosia od jakiegoś czasu planowała zobaczyć bawarskie zamki, więc była to dobra okazja do zwiedzenia obu miejsc. Szybko opracowaliśmy prosty plan – cztery dni wypoczynku w taniej Czarnogórze i dwa intensywne dni zwiedzania Niemiec. Kupiliśmy bilety na trasie Gdańsk – Sztokholm – Podgorica – Memmingen – Londyn – Gdańsk w rozsądnej łącznej cenie około 400 złotych za osobę i zaczęliśmy planować wyjazd.
Podróż zaczęła się we wczesnych godzinach porannych na gdańskim lotnisku, potem długa i nużąca przesiadka na klaustrofobicznym lotnisku Sztokholm Skavsta, gdzie doczekaliśmy lotu do stolicy Czarnogóry. Zawczasu zarezerwowaliśmy na cały pobyt hotel w miejscowości Ulcinj, dokąd postanowiliśmy dostać się z lotniska autostopem. Pierwszy samochód, na który pomachaliśmy po wyjściu z terminala podwiózł nas ponad pół trasy, pozostałe dwa odcinki również pokonaliśmy bardzo szybko. Autostop na Bałkanach ogólnie sprawdza się wyjątkowo dobrze.
W Ulcnij wynajęliśmy piękne mieszkanko w domu zajmowanym przez przemiłą i uczynną albańską rodzinę. Cena za dwupokojowe mieszkanie z aneksem kuchennym i dużym tarasem wyniosła 60 euro za 4 noce. Czarnogórskie ceny (zwłaszcza poza sezonem)- nie mogą się nie podobać. Kraj ten po odłączeniu się od Serbii nie do końca legalnie przyjął euro, ale ceny są zupełnie nieeuropejskie. Dla przykładu- kawa lub piwo w knajpie od 1-1,5 euro, obiad 3-6 euro, całodzienny wynajem samochodu to z kolei koszt 15 euro.
Czarnogóra to przede wszystkim jednak przepiękne krajobrazy, z których najwspanialsze wydają się być wkomponowane w masywy górskie wyrastające na skraju Adriatyku śródziemnomorskie miasteczka. Większość czasu spędziliśmy w Ulcnij, pod albańską granicą. Wybraliśmy to miasto z powodu rzadko spotykanych w tym regionie piaszczystych plaż. Region przygraniczny opanowany jest przez Albańczyków. Jest ich tu około 70%, co bardzo rzuca się w oczy- wiele kobiet nosi chusty, co jakiś czas słychać śpiew muezina, ale miasteczko sprawia bardzo spokojne wrażenie, szybko poczuliśmy się bezpiecznie wracając nocami do domu. Na miejscu przez pierwsze dwa dni zwiedzaliśmy najbliższe okolice- wybraliśmy się na trekking ku 12-kilometrowej piaskowej plaży o swojsko brzmiącej nazwie Velika Plaža. Przyznam szczerze, że spacer wąską ścieżką ponad klifami, podczas którego natknęliśmy się na węże i żółwie był znacznie ciekawszy, niż rzeczona plaża. Faktycznie, jak sama nazwa wskazuje, plaża jest wielka i piaszczysta, ale do naszych rodzimych bałtyckich plaż niestety się nie umywała 😉 Samo Ulcnij z kolei upiększa XIV-wieczna starówka znajdująca się w pobliżu mniejszej piaszczystej plaży w centrum.
Przedostatni dzień spędziliśmy wynajmując samochód w miejscowości Bar, skąd postanowiliśmy zjeździć najpiękniejsze miejsca wybrzeża Czarnogóry. Do Baru znowu postanowiliśmy dojechać stopem- i jakimś wielkim zbiegiem okoliczności zabrali nas tam poznani dzień wcześniej w knajpce Polacy 😉 Z Baru wybraliśmy się w pierwszej kolejności w trasę nad Zatokę Kotorską- jedyny fiord nad Adriatykiem. Zatrzymaliśmy się na kawę w miasteczku Perast, które jest naprawdę przepiękne! Pozostałe widoki z trasy też były cudowne. W Czarnogórze byliśmy ostatnio prawie pięć lat wcześniej, ale wrażenie podczas zwiedzania tego kraju mieliśmy identyczne- to chyba naprawdę najpiękniejszy kraj w Europie.
Znad Zatoki Kotorskiej pojechaliśmy nad Jezioro Szkoderskie, a stamtąd pojechaliśmy do ruin Starego Baru, miasta, które niegdyś konkurowało z Dubrownikiem. Następnego dnia wróciliśmy na lotnisko, skąd polecieliśmy do Niemiec. Wyjazdowi z Czarnogóry ponownie towarzyszyła ta sama refleksja- bardzo polecamy zwiedzanie tego niewielkiego uroczego kraju (zwłaszcza poza sezonem!), pełnego pięknych widoków, przyjaznych mieszkańców, wysokich gór oddalonych o godzinę jazdy od piaszczystych plaż, niskich cen i pysznej kuchni.
W Niemczech jak to w Niemczech, wszystko poszło szybko i sprawnie. Wielokrotnie byliśmy w Niemczech, ale najszczęśniejszej w celach tranzytowych, a ja nigdy nie kryłem się z tym, że nie mam najlepszego zdania o tym kraju ani jego mieszkańcach. Po namowach Gosi dałem im jednak jeszcze jedną szansę – i nie zawiodłem się. Chwilę po wylądowaniu pędziliśmy już autobahnem w kierunku malowniczo położonego zamku Lichtenstein, pierwszego z pięciu zamków, których zwiedzanie zaplanowaliśmy. Kolejnym punktem na trasie był zamek Hohenzollern, wzniesiony na wzgórzu, majestatycznie wyłaniającym się sponad lasu. Wieczór i noc spędziliśmy w wynajętym na airbnb mieszkaniu w wiosce Irlslingen, racząc się miejscowym Rieslingiem i oglądając półfinał Ligi Europy.
Następnego dnia wyruszyliśmy w trasę nad Jezioro Bodeńskie, a stamtąd, przez Austrię, do Liechtensteinu. Na miejscu zrobiliśmy sobie spacer po urokliwie położonym Vaduz, nad którym rozpościera się zamek o tej samej co stolica nazwie, będący siedzibą rodziny książęcej Liechtensteinów. To niepodległe od 1866 roku mikropaństewko ma bardzo specyficzny ustrój. Na mocy referendum z 2003 roku księstwo zostało pierwszym państwem europejskim, które przywróciło klasyczną monarchię, ograniczając demokrację parlamentarną.
Z Liechtensteinu, ponownie przez Austrię, dotarliśmy do głównego celu wyprawy- znanego z czołówki filmów Disneya zamku Neuschwanstein i znajdującej się obok warowni Hohenschwangau. Na miejscu ruszyliśmy na dwugodzinną wspinaczkę w górę, gdzie mogliśmy podziwiać przepięknie finezyjny Neuschwanstein z różnych perspektyw i wysokości. Panorama robi niesamowite wrażenie, a spacer w górę i w dół jest bardzo przyjemny. Ostatni nocleg, ponownie załatwiony przez airbnb, mieliśmy w bawarskiej wiosce Berg, położonej niedaleko lotniska. Bardzo gościnni okoliczni mieszkańcy wsi, czyli przyjaciele naszego gospodarza, podjęli nas lokalnymi trunkami, co było bardzo miłym sposobem spędzenia ostatniej nocy majówki.
Wyjazd, chociaż skonstruowany na szybko, udał się bardzo fajnie. Zarówno w Czarnogórze, jak i w Niemczech zastaliśmy piękne widoki, bardzo miłych ludzi i dobrą pogodę. Wyjątkowo obyło się bez większych przygód, ale za to nie pamiętam, kiedy ostatnio wróciliśmy z wyjazdu podobnie zrelaksowani.