wyjazd do Brazylii cz. 2 (Rio de Janeiro)

Podróż do Rio okazała się znacznie mniej męcząca, niż przypuszczaliśmy, może dzięki temu, że w samolocie mieliśmy cztery środkowe miejsca tylko dla siebie. Poznaliśmy też na pokładzie inną parę Polaków (pozdrowienia dla Magdy i Kamila) i po tym, jak okazało się, że ich hotel i nasz hostel są bardzo blisko siebie, postanowiliśmy wziąć wspólnie taksówkę z lotniska. Z portu lotniczego Galeão do Copacabany są 22 km, więc przejazd zajął nam około pół godziny, podczas których głównie oglądaliśmy ciągnące się po horyzont niesławne fawele…

100% komfortu

100% komfortu

Fawele to najbiedniejsze dzielnice, zazwyczaj postawione samowolnie na zboczach gór lub na obrzeżach miast, w których często faktyczną władzę sprawują gangi. Oczywiście, władze miasta obrały politykę „pacyfikacji” fawel, powołując w tym celu elitarną policję BOPE, jednak w wielu dzielnicach wciąż panuje bezprawie. Jako, że szacuje się, że od 20 do 30 procent brazylijskiego społeczeństwa zamieszkuje fawele, rozwiązanie tego problemu jest jednym z największych wyzwań (obok wycinania lasu deszczowego) dla tamtejszego rządu. Próbowano nawet przyznawać akty własności samowolnym budowniczym, jednak przedsiębiorczy mieszkańcy fawel woleli wtedy taki dom sprzedać, a zaraz obok wybudować sobie nowy. Ponury obraz życia w szczególnie niebezpiecznych slumsach Rio pokazują chyba dwa najpopularniejsze za granicą brazylijskie filmy- „Miasto Boga” w reżyserii Fernando Meirellesa i „Elitarni” Jose Padilhy.

Co ciekawe, miejscowi, nazywający sami siebie Cariocas, zamieszkujący dobre dzielnice Rio, wyluzowani, roześmiani, bogaci, mający na wszystko czas ludzie, wydają się nie zauważać wszechogarniającej ich biedy. Sprawiają wrażenie, jakby fawele faktycznie nie istniały, a gdyby nawet istniały, to były gdzieś bardzo daleko, poza ich świadomością. Brazylijczycy, jak to ujął w swojej najnowszej książce Michael Pallin, „nie lubią słuchać złych wieści”. Dlatego też frekwencja na meczach ligowych po porażkach jest bardzo niska, ponieważ na stadion przychodzi się tylko wtedy, gdy drużyna wygrywa; w radiu nie mówi się o korkach, ale o „komplikacjach na drodze”, może i to samo wybiórcze myślenie pozwala im wymazać z krajobrazu istnienie fawel?

Wracając do naszej sytuacji, postanowiliśmy wraz z Kamilem i Magdą rozejrzeć się trochę po okolicy i przy okazji pokonać jet-laga (między Polską a Brazylią jest latem 5 godzin różnicy czasu). Wyskoczyliśmy więc na pobliską Copacabanę, zachwycić się najsłynniejszą plażą świata i pyszną caipirinhą (najpopularniejszym miejscowym drinkiem). Pierwsze wrażenie po nocnym szwendaniu się po Rio było wyjątkowo dobre- ludzie są bardzo uśmiechnięci i pozytywni, więc szybko poczuliśmy się mile widziani. Ponadto niezwykle mili ludzie pracujący w hostelu również pomogli nam przy aklimatyzacji.

Następnego dnia postanowiliśmy poplażować i spotkać się z mieszkającą w Rio Agatą, pochodzącą z naszego rodzinnego Elbląga koleżanką koleżanki 😉 Co do pogody- dowiedzieliśmy się, że mamy olbrzymie szczęście, niedawno przed naszym przyjazdem temperatura spadła do 19 stopni, i jak powiedziała z pełnym przekonaniem prowadząca hostel Brazylijka, nikt nie wychodził z domu, tak było zimno. Takie właśnie wyglądają kłopoty w raju.

Copacabana jest przepiękna. Piasek jest biały i bardzo drobny, a woda czysta. Spróbowaliśmy też typowego miejscowego przysmaku: zimnego, gaszącego pragnienie kokosa. Po plaży krąży też wielu nienachalnych sprzedawców, oferujących kapelusze, napoje czy krewetki na patyku. Co ciekawe, u każdego z nich za zakupy można płacić kartą.

Copacabana i kokos

Copacabana i kokos

 

u tego pana można płacić kartą

u tego pana można płacić kartą

Po plażowaniu przejechaliśmy się na Ipanemę, aby spotkać się z Agatą, która przygotowała nam listę swoich ulubionych miejsc i głównych atrakcji w Rio i przy miejscowym piwku opowiedziała nam, jak wygląda codzienność w ponoć najpiękniejszym mieście w kraju. Sami Brazylijczycy zmagają się z korupcją i wieloma dziwnymi zasadami, takimi jak obowiązkowy udział w wyborach czy konieczność przedstawiania wszędzie numeru ubezpieczania społecznego, nawet przy zakupie materaca. Dowiedzieliśmy się, że życie obcokrajowca w największym kraju Ameryki Południowej, jeśli nie jest on turystą, a chce podjąć pracę, wcale nie jest łatwe, gdyż jeśli nie chce się pracować na czarno, wymagana jest wiza pracownicza, której zdobycie zajmuje około dwóch lat i wiążę się z olbrzymi kosztami i wysiłkiem dla pracodawcy.

Po kilku małych i dość drogich piwach Agata przeszła się z nami kupić bilety na rozgrywany dwa dni później na Maracanie ligowy mecz Flamengo- Corinthinas, brazylijki odpowiednik derbów Manchester United- Liverpool czy Real- Barca. Następnie wróciliśmy podziwiać zachód słońca i jeszcze trochę  poplażować na Ipanemę.

Tak można kupić bilety na mecz

tu można kupić bilety na mecz

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Na trzeci dzień pobytu w Rio zaplanowaliśmy wjazd na Corcovado, górę, na której stoi słynny posąg Chrystusa Odkupiciela. Dotarliśmy tam bardzo klimatycznym autobusem miejskim, a przy zakupie biletów na wjazd spotkała nas wyjątkowo miła niespodzianka. Przy kasie widnieje informacja, że bilety ulgowe (50% zniżki), przysługują tylko studentom brazylijskich uczelni. Nie przeszkodziło nam to spytać, czy nie moglibyśmy otrzymać zniżki na nasze polskie legitymacje. Pani w okienku bez problemu sprzedała nam ulgowe bilety. Wyobrażacie sobie taką sytuację w Polsce? Ponad dwugodzinne oczekiwanie na wjazd na górę umililiśmy sobie wizytą w pobliskim muzeum sztuki naiwnej. Po mojemu wygląda to w ten sposób- jest to wielki zbiór prac tzw. Radosnej Twórczości. Zresztą oceńcie sami.
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Widok z Corcovado jest niesamowity, niestety niezależnie od godziny na szczycie jest olbrzymi tłum turystów. Nadmienić trzeba, że pełną współczucia twarz i ręce Jezusa zaprojektował Paul Landowski, Francuz polskiego pochodzenia.
OLYMPUS DIGITAL CAMERA

tajemnica klasycznych zdjęć z Jezusem

tajemnica klasycznych zdjęć z Jezusem 🙂

Po Corcovado udaliśmy się do miejscowego parku botanicznego, który jednak był mocno rozczarowujący, w przeciwieństwie do zachodu słońca widzianego ze skał udzielających Copacabanę od Ipanemy. Następnie udaliśmy się spacerem do hostelu, licząc mijanych po drodze policjantów. Z jednej strony liczba stróżów prawa sprawiała, że czuliśmy się bezpiecznie, z drugiej strony zaczęliśmy się zastanawiać, skoro jest tak bezpiecznie, to po co tylu uzbrojonych ludzi pilnujących porządku?

Planem na kolejny dzień było zwiedzanie opustoszałego w trakcie weekendu centrum miasta i mecz na Copacabanie. Do fajniejszych atrakcji należą bardzo klimatyczne, wykafelkowane schody w dzielnicy Santa Teresa (przez miejscowych zwane schodami z teledysku Snoop Dogga).

schody Snoop Dogga

„schody z teledysku Snoop Dogga”

Z kolei mecz był naprawdę fajnym wydarzeniem, świetny doping i atmosfera i wspaniałe wrażenie oglądania na żywo zmagań na jednym z najsłynniejszych stadionów na świecie. Poziom piłkarski niestety był dość kiepski, brakowało widowiskowych, technicznych zagrań, ale derby przecież są głównie meczami walki, a tej nie brakowało. Mecz zakończył się zwycięstwem gospodarzy jeden do zera.

Maracana

Maracana

Po meczu spotkaliśmy w metrze kilku Polaków, którzy również skorzystali z promocji Iberii i umówiliśmy się z nimi na wieczór w ich hostelu. Stamtąd ruszyliśmy mieszaną ekipą (dziewięciu Polaków i jeden Nowozelandczyk) odkrywać życie nocne Rio. Biorąc pod uwagę, jak tania jest miejscowa wódka (litr najtańszej Cachaçy kosztuje około 10 zł), odkrywało się nam bardzo przyjemnie 😉

Ostatni dzień spędziliśmy na plaży, pożegnaliśmy znajomych i wybraliśmy się na lotnisko, gdzie czekał na nas samolot do Foz do Iguaçu. Jest to miasto znajdujące się niedaleko tzw. Triple Frontiery, czyli granicy Brazylii, Argentyny i Paragwaju, znanej przede wszystkim z pięknych wodospadów oraz tego, że to najniebezpieczniejsza granica w Ameryce Południowej…