wyjazd do Brazylii cz. 1 (przygotowanie, Malaga i Gibraltar)

16 marca 2014 roku serwis fly4free.pl poinformował o możliwości zakupu biletów Iberią na trasie Malga-Madryt-Rio de Janeiro i powrotu Rio de Janeiro-Madryt-Paryż za rewelacyjną ceną 960zł. Daleka podróż, na inny kontynent, daleko poza znaną, europejską strefę komfortu marzyła nam się od zawsze, więc bilety kupiliśmy 10 minut po zapoznaniu się z ofertą. Datę podróży chcieliśmy dopasować do naszych ewentualnych wrześniowych poprawek- ostatecznie mieliśmy być w Brazylii pomiędzy 11 a 30 września. Wylot z Malagi pozwalał na dodatkowe zwiedzenie nie tylko tego miasta, ale i Gibraltaru, a w drodze powrotnej mogliśmy ponownie odwiedzić Paryż.

Jako, że do wylotu od zakupu biletów mieliśmy około pół roku, na spokojnie udało nam się zaplanować trasę wyjazdu i dokupić inne bilety lotnicze i autobusowe w okazyjnych cenach. Trasa wyglądała tak:

08.09- z Gdańska do Warszawy polskim busem, następnie z Warszawy do Malagi Norwegianem

11.09- przelot Malaga-Madryt-Rio Iberią

15.09- przelot Rio-Foz do Iguacu brazylijską linią lotniczą TAM

18.09- nocny autobus z Foz do Iguacu do Florianopolis

23.09-kolejny przelot TAMem z Florianopolis do Sao Paulo

27.09- autobus Sao Paulo- Rio de Janeiro

30.09- nocny lot z Rio do Madrytu, a potem do Paryża Iberią

02.10- przelot Wizzairem z Paryża Beauvais do Warszawy, i dalej polskibus do Gdańska

Podsumowując: 8 lotów, 4 przejazdy autobusem, po około 4 dni w każdym miejscu. Uznaliśmy, że nie powinna to być zbyt męcząca wyprawa, ponieważ w każdym miejscu możemy sobie trochę odpocząć, a przy okazji ciągle być w ruchu.

 

Od słów do czynów

 

Muszę przyznać, że pakowanie poszło nam bardzo sprawnie- była to nasza pierwsza w życiu wyprawa z walizką, do tej pory zawsze lataliśmy tylko z bagażem podręcznym. Oczywiście, jak zwykle każde z nas miało swój plecak, jednak wreszcie nie były one wypchane po brzegi kanapkami, bielizną, kartami pokładowymi, etc. Walizka zapewnia naprawdę wiele komfortu w podróży- można na przykład wreszcie zabrać więcej niż 5 par majtek.

Co do morale, to czuliśmy się przed wyjazdem naprawdę podekscytowani- Ameryka Łacińska zawsze była naszym wielkim marzeniem, ale z drugiej strony opowieści wielu ludzi i obraz przedstawiany przez media sprawiał, że czuliśmy lekki niepokój. Zdecydowanie nie jestem człowiekiem strachliwym- ale przed wyjazdem nasłuchałem, naoglądałem i naczytałem się opowieści o wojnach gangów, strzelaninach, kradzieżach, rozbojach, wymuszeniach, porwaniach, a nawet gwałtach w autobusach (sic!). Zagrożenia gwałtem akurat zbytnio się nie obawiałem, ale inne historie naprawdę brzmiały groźnie. Uprzedzając fakty- podczas całej podróży nie mieliśmy ani jednej nieprzyjemnej sytuacji, i uważam, że trzeba mieć wielkiego pecha, aby przebywając samemu w turystycznych miejscach, a poza nimi w towarzystwie kogoś z lokalsów, cokolwiek złego mogło się komuś stać.-

 

Malaga i Gibraltar

 

plaża w Maladze

plaża w Maladze

Do Malagi przylecieliśmy kilka minut przed północą, z postanowieniem spędzenia nocy na lotnisku, wczesnej pobudki, zostawienia bagażu w przechowalni, a następnie wyruszenia autostopem w stronę Gibraltaru. Jako, że nabieramy coraz więcej doświadczenia w spaniu na lotniskach, udało nam się znaleźć całkiem przyjemne i ciche miejsce do przenocowania. Około 7 rano, całkiem wyspani, po krótkiej toalecie postanowiliśmy oddać walizkę do przechowalni. I jak wielkie było nasze zdziwienie, gdy dowiedzieliśmy się, że ze względów bezpieczeństwa na lotniskach w Hiszpanii nie można zostawić bagażu. Powiedziano nam, że jeśli chcemy oddać walizkę do przechowalni, to najbliższa jest na dworcu kolejowym w Maladze. Abstrahując od niedorzeczności tego prawa, (lotnisk nie można wysadzać, dworce już tak) ta niedogodność pokrzyżowała nam trochę plany, ponieważ lotnisko znajduje się kawałek za Malagą, wzdłuż drogi na Gibraltar. Obawiając się, że dojazd do miasta, znalezienie przechowalni i powrót na wylotówkę może zabrać nam za dużo czasu, postanowiliśmy zmienić plany i tego dnia odpocząć w Maladze, a następnego pojechać na Gibraltar z kierowcami z blablacar.

krótka przerwa na tapas i winko

krótka przerwa na tapas i winko

Co do samej Malagi: miasto jest całkiem sympatyczne, a w porównaniu z innymi miejscami, jakie odwiedziliśmy w Hiszpanii- Madrytem, Barceloną, Wyspami Kanaryjskimi- naprawdę tanie. Malutki tapas i piwko w większości miejsc kosztuje pomiędzy 1-1,50 Euro, a większe posiłki 7-10 Euro. Z ciekawszych atrakcji zwiedziliśmy główną plażę, muzeum Picassa (to właśnie w Maladze urodził się ten malarz), zamek Gibralfaro i stare miasto. Bardzo ucieszyły nas zniżki, jakie otrzymaliśmy dzięki karcie Euro26, dzięki którym za darmo zwiedziliśmy muzeum Picassa, a wejście na zamek kosztowało 1,50 Euro. Wynajem przestronnego pokoju na dwie noce w centrum, dzięki marcowemu kuponowi z airbnb.com o równowartości 80$ również nic nas nie kosztował.

Następnego dnia rano spotkaliśmy się w umówionym miejscu z kierowcą z blablacar i rozpoczęliśmy podróż w stronę Gibraltaru. Mimo płatnej autostrady z Malagi do La Linea de la Concepcion (najbliższa hiszpańska miejscowość w okolicy brytyjskiego terytorium), wszyscy, absolutnie wszyscy korzystają z bezpłatnej bocznej drogi, która wydłuża trasę o ponad pół godziny. Uświadamia nam to fakt, że kryzys w tym kraju wcale nie odpuścił, a Hiszpanie uważnie oglądają ze wszystkich stron każde Euro, które mają wydać. Albo są zwyczajnie skąpi.

Skała- i temperatura, przy jakiej postanowiliśmy się na nią wspiąć

Skała i temperatura, przy jakiej postanowiliśmy się na nią wspiąć

Po około półtoragodzinnej wycieczce naszym oczom ukazał się wreszcie słynna Skała . Widok jest o tyle ciekawy, że zasadniczo reszta terenu wokół Gibraltaru jest płaska, a Skała sprawia wrażenie zupełnie niepasującej do reszty krajobrazu. Kontrola paszportowa odbyła się bardzo szybko (pomachaliśmy panu strażnikowi paszportami z oddali) i nagle znaleźliśmy się w Wielkiej Brytanii. Mimo ruchu prawostronnego wszechobecne irlandzkie puby i brytyjskie flagi uświadamiają nam, że to już zupełnie inny kraj! Trafiliśmy akurat na początek Gibraltar National Day, a miejscowi, w rytm głośnej muzyki, świętowali na ulicy, wszyscy ubrani w czerwono-białe barwy. Kilka słów o samych Gibraltarczykach- wielu z nich posługuje się mieszanką angielskiego i hiszpańskiego, tworząc ciekawe zlepki językowe w stylu „Ola amigo, how are you?”. Ogólne wrażenie, jakie sprawiają Gibraltarczycy jest bardzo zabawne- gdy mówią po angielsku, robią to z silnym, brytyjskim akcentem, który kojarzy nam się z ludźmi spotkanymi na deszczowych ulicach Londynu, a nie z opalonymi Latynosami. Co do opalenizny- wspinając się na skałę koniecznie należy zabrać ze sobą olejek do opalania i jakieś nakrycie głowy, o których my zapomnieliśmy i w 35-stopniowym upale, wspinając się przez dwie godziny na górę bardzo żałowaliśmy, że nie zabraliśmy ze sobą tych rzeczy.

fiesta na Gibraltarze

fiesta na Gibraltarze

Trud włożony we wspinaczkę wynagradzają na szczycie (426m n.p.m.) dwie rzeczy- piękne widoki i jedyne w Europie żyjące na wolności małpy. Ten bezogonowy gatunek małp to magoty gibraltarskie, których populacja wynosi około 230 osobników. Zwłaszcza młode osobniki są bardzo ciekawskie i sympatyczne, absolutnie nie boją się ludzi i chętnie pozują do zdjęć. Byliśmy też świadkami tego, jak jeden z większych magotów ukradł turyście paczkę M&M’sów, natychmiast ją otworzył i zeżarł w oka mgnieniu. Jeżeli jednak nie będziemy przy małpach wyjmować jedzenia, nic nam z ich strony nie grozi.

mała gibraltarska małpa

mała gibraltarska małpa

duży magot pozuje przed skałą

duży magot pozuje przed skałą

Co do widoków- jako, że niebo było zupełnie bezchmurne, doskonale widać było całą cieśninę Gibraltarską oraz Maroko, a ze strony lądu roztaczał się piękny widok na łańcuch gór Serrania de Ronda. Niestety, nie udało nam się odnaleźć pomnika Władysława Sikorskiego, a jako, że upał i zmęczenie dały nam się mocno we znaki, postanowiliśmy zawrócić do miasta. Przespacerowaliśmy się jeszcze ulicą Main Street, i przecinając znów płytę lotniska, udaliśmy się w stronę Hiszpanii. Tym razem na granicy nikomu nie chciało się nawet sprawdzać nam paszportów, więc po chwili byliśmy już na najbliższej plaży kojąc nasze rozgrzane ciała i opuchnięte nogi w przyjemnie chłodnej wodzie Morza Śródziemnego.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Jako, że mieliśmy się spotkać z kierowcą z blablacar przy głównym placu w La Linea de la Concpecion, po kąpieli i plażowaniu udaliśmy się pieszo na krótki spacer w stronę tego miasteczka. Przed podróżą wypadałoby jeszcze coś przekąsić, i zdziwiliśmy się, że w centrum tego zamieszkanego głównie przez Marokańczyków miasta zjeść można było tylko kebab. Podróż powrotna odbyła się w bardzo miłej atmosferze, ponieważ nasz kierowca, strażak, jako-tako porozumiewał się po angielsku, chociaż, jak na hiszpańskie standardy, jego angielski był naprawdę dobry 😉 Po powrocie do domu szybko poszliśmy spać- następnego dnia musieliśmy wcześnie wstać, by nie zaspać na lot do Brazylii!