Czasem myślę, że wybierając zawód znacząco rozminęłam się z powołaniem. Właściwie od kiedy pamiętam moim największym zainteresowaniem były zwierzęta i ekosystemy, w których żyją. Obejrzałam setki programów przyrodniczych, co skutkuje tym, że na dźwięk słowa „endemit” przechodzą mnie ciarki. W związku z tym już od dawna ciarki przechodziły mnie również, gdy słyszałam słowo „Borneo”.
Borneo jest trzecią w kolejności największą wyspą świata, po Grenlandii i Nowej Gwinei. Jej powierzchnia jest około dwukrotnie większa od powierzchni Polski. Teren podzielony jest pomiędzy trzy państwa – Malezję, Indonezję i niewielki sułtanat Brunei. Jednak to nie państwa i lokalna kultura przyciągają turystów. Borneo stanowiąc około 1% lądów na naszej planecie, mieści około 6% jej życia. Miejscowe lasy tropikalne, które wciąż porastają około 50% wysypy, odznaczają się niesamowitą bioróżnorodnością.
Borneo jest domem dla 222 ssaków (44 gatunki endemiczne), 420 ptaków (37 endemitów), 100 płazów i 394 ryb. Podobno na jednym tylko drzewie w lokalnym lesie tropikalnym mieszkać może około tysiąca insektów! Ilość żyjących tam zwierząt może zawrócić w głowie, dla mnie jednak nadrzędny cel był jeden – zobaczyć krytycznie zagrożone orangutany w ich naturalnym środowisku.
Osiągnięcie tego celu wymagało jednak starannych przygotowań. Poszukiwanie dzikich zwierząt w dżungli nie jest w końcu takie łatwe jak na sawannie. Przede wszystkim podjęliśmy decyzję o tym, że odwiedzimy malezyjską część wyspy. Zgodnie z informacjami, które udało nam się zgromadzić, infrastruktura turystyczna jest tu dużo bardziej zorganizowana. Co było przez nas pożądane ze względu na to, że na Borneo mogliśmy przeznaczyć zaledwie tydzień.
Gdzie szukać zwierząt na Borneo?
Udało nam się (ponownie dzięki biletowi miesięcznemu Air Asia), złożyć loty tak, że odwiedzaliśmy zarówno malezyjski stan Sabah, jak i Sarawak. Jednak główny nacisk postawiliśmy na Sabah, ze względu na płynącą w tym stanie rzekę Kinabatangan. Okolice tej rzeki porośnięte są dziewiczą dżunglą, jest to więc podobno jedno z najlepszych miejsc do oglądania zwierząt na Borneo.
Do naszej pierwszej destynacji, Kota Kinabalu, największego miasta we wspomnianym stanie Sabah wylatywaliśmy z Bangkoku. Ponieważ pobyt był krótki, a czas uciekał, od razu po wylądowaniu wypożyczyliśmy samochód. Jak zwykle zdecydowaliśmy się na najtańszy model, tym razem był to malezyjski kartonowy samochód – Perodua Viva. Do przejechania mieliśmy niecałe 400 km, ale google maps pokazywało podejrzanie długi czas przejazdu. Niestety szybko mieliśmy okazję przekonać się czemu. Droga była bardzo kręta, prowadząca dość mocno pod górę, co już stanowiło wyzwanie dla naszego autka. Dodatkowo, drogi były zakorkowane przez olbrzymie ciężarówki, którym wjeżdżanie pod górę szło jeszcze gorzej niż naszemu kartonikowi. Jazda była więc męką.
Na szczęście po około siedmiu godzinach udało nam się dotrzeć na miejsce, do wioski Sukau, a właściwie do wybranego przez nas noclegu – Sukau Backpackers B&B. Zdecydowaliśmy się na ten nocleg, ze względu na przystępne ceny (około 100 zł/noc) i rewelacyjne (słusznie) opinie. Jako że przyjechaliśmy późno, wszystkie szczegóły, łącznie z rejsem o 6 następnego poranka omówiliśmy przez maila.
Jakie zwierzęta możemy zobaczyć?
Ogólnie większość okolicznych noclegów ma w swojej ofercie dwa rejsy – poranny i wieczorny, a także piesze wycieczki. Czytaliśmy dużo o tym, że najlepsze do zobaczenia dużej ilości zwierząt są rejsy poranne, więc pomimo zmęczenia przed szóstą rano zameldowaliśmy się w przystani. Okazało się, że w dwugodzinny rejs ze sternikiem i przewodnikiem płyniemy tylko my dwoje.
Gdy tylko opuściliśmy przystań, spotkaliśmy pierwsze zwierzęta – endemiczne nosacze sundajskie. W naszym kraju znane szerzej jako „małpy Polaki”. Spotkaliśmy też kilka niewielkich waranów, kajmana, makaki i liczne gatunki ptaków. Rejs zbliżał się już ku końcowi, a my wciąż nie wiedzieliśmy tego co nas najbardziej interesuje – orangutana i słonia karłowatego.
Zaczęliśmy więc podpytywać naszego przewodnika o szanse na to, że w wieczornym rejsie zobaczymy któreś z tych zwierząt. Uspokoił nas mówiąc, że poranne rejsy są głównie do oglądania nosaczy. A na zobaczenie słoni i orangutanów, większe prawdopodobieństwo mamy wieczorem. Niestety jego zdaniem to większe prawdopodobieństwo oznacza że mamy około 10% szans na zobaczenie któregoś z tych zwierząt.
Szczęście uśmiechnęło się do nas jednak sporo szybciej, ponieważ już chwilę później mogliśmy podziwiać przechadzającego się w gałęziach orangutana. Dla mnie uczucie zobaczenia dzikiego zwierzęcia w jego naturalnym środowisku jest niesamowite i nie da się go porównać z niczym innym. Podczas wieczornego rejsu, szczęście uśmiechnęło się do nas ponownie. Widzieliśmy dwa stada słoni karłowatych, dzioborożca, makaki i langura szarego. Dodatkowo ponownie spotkaliśmy nosacze i warany.
Centra rehabilitacji
Po dwóch rejsach uznaliśmy, że właściwie zobaczyliśmy wszystkie zwierzęta, na które liczyliśmy i następnego poranka mogliśmy ruszyć w dalszą drogę. Postanowiliśmy przyjrzeć się bliżej orangutanom w Centrum Rehabilitacji Orangutanów Sepilok. A także zobaczyć doprowadzony na skraj zagłady na Borneo najmniejszy gatunek niedźwiedzia – biruanga malajskiego. W centrach rehabilitacji roztacza się opiekę nad osieroconymi lub chorymi zwierzętami. A turyści mają tu wstęp tylko w porach karmienia.
W Sepiloku usłyszeliśmy też jedną ze wspanialszych historii dotyczących orangutanów. Świadczyła ona doskonale o tym jak rozumne są to zwierzęta. Otóż małe orangutany spędzają zazwyczaj przy swojej mamie około siedmiu lat, podczas których przygotowuje go ona do samodzielnego życia w dżungli. Osierocone małe orangutany są więc zazwyczaj bezradne. Oczywiście opiekunowie w centrach próbują przynajmniej częściowo zastąpić rodziców. Ale poza tym dorosłe, dzikie orangutany przychodzą do takich sierotek i uczą je tego, czego nie zdążyła rodzona mama.
Brunei Darussalam
Myślę, że nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy będąc tak blisko nie zdecydowali się odwiedzić Brunei. Jest to sułtanat o powierzchni około dwukrotnie mniejszej niż powierzchnia Cypru. Zdecydowana większość terytorium porośnięta jest przez dziewicze lasy deszczowe, do których wstęp mają właściwie tylko naukowcy. Sułtan, który na tronie zasiada od 1976 r., jest jednym z najbogatszych ludzi na świecie, a na pewno może się pochwalić największą flotą samochodów.
Brunei jest monarchią absolutną, nie płaci się tu podatków, nauka i leczenie są darmowe. W zamian za to mieszkańcy muszą przestrzegać prawa szariatu. Handel narkotykami karany jest tu śmiercią, Sułtan planował też karać śmiercią cudzołóstwo i homoseksualizm. Jednak ze względu na bardzo duże oburzenie społeczne, przynajmniej chwilowo z powyższych planów zrezygnował.
Jeżeli chodzi o sposób na dostanie się do Brunei z Kota Kinabalu, to właściwie wymyśliliśmy cztery – samochodem, autobusem, samolotem i promem. Po oszacowaniu kosztów i czasu dojazdu, za najbardziej rozsądną uznaliśmy przeprawę promową z przesiadką na wyspie Labuan. Na pewno jest to opcja godna polecenia, ponieważ docieramy do Brunei bezstresowo, w komfortowych warunkach w około 5 godzin za 60 złotych.
Samo Brunei na pewno było dla mnie sporym zaskoczeniem. Szczerze mówiąc wiedziałam, że nie jest to drugi Singapur, ale jednak spodziewałam się że nie będzie przypominał przeciętnego zadbanego azjatyckiego miasta. Spodziewałam się również zachowawczych obywateli. Okazało się, że oznakami bogactwa są głównie pałac sułtana i główny plac miasta z meczetem sułtana Omara Alego Saifuddiena. Obok którego położona jest największa na świecie wioska na wodzie – Kampung Ayer.
Okazało się również, że na głównym placu pod galerią handlową, wieczorami rozkładają się niewielkie kramy z ulicznym jedzeniem. Gdy wybieraliśmy jakieś smakołyki dla siebie, rozpoczęła się prawdziwa tropikalna ulewa. Gościnni miejscowi natychmiast zaprosili nas pod swoje namioty, zaczęli do nas zagadywać i poczęstowali napojami. Kiedy odchodząc chcieliśmy im podziękować wręczając drobny napiwek przy płaceniu za jedzenie, stanowczo nam odmówili. Dodatkowo, pomimo naszych protestów, obniżyli i tak niską już cenę o kilka dolarów.
Jak długo będziemy mogli oglądać orangutany w naturalnym środowisku?
Nie wyobrażam sobie wpisu o Borneo bez poruszenia tematu zagrożeń dla dzikiej przyrody. Otóż wspomniałam na początku wpisu, że Borneo w połowie porośnięte jest bogatymi lasami deszczowymi. Oznacza to dokładnie to, że druga połowa została wycięta. I to aż jedna trzecia w ostatnie trzy dekady. Wszyscy już pewne słyszeli, że głównym sprawcą tej degradacji są plantacje oleju palmowego.
Malezja i Indonezja są producentami około 90 % oleju palmowego zużywanego na całym świecie. Znajduje się podobno w 50 % produktów dostępnych w supermarketach. A i tak największa część jego produkcji zużywana jest w sektorze energetycznym. Rosnące zapotrzebowanie na tani surowiec doprowadza do powstawania coraz większych połaci plantacji oleju palmowego. Co wiąże się z wycinką lasów i ograniczeniem siedlisk dla zwierząt. Szacuje się, że w ostatnich szesnastu latach z tego powodu tylko na Borneo życie straciło około stu tysięcy orangutanów.
Przy czym ograniczenie siedlisk to eufemizm. Żeby przygotować teren pod plantację, nie wystarczy tylko wycięcie drzew. Celowo wywołuje się pożary, a zagubione zwierzęta, które przeżyły zabija, czasem torturując. Często czytam o tym, że pracownicy parków narodowych znajdują orangutany z licznymi postrzałami, albo przykute łańcuchami do drzewa i pobite. Giną również setki innych zwierząt zamieszkujących dżungle. Jednak prawdopodobnie słusznie uznano, że orangutany ze swoimi mądrymi i smutnymi spojrzeniami mają największą szansę na ruszenie ludzkich serc.
Dla przykładu, wspomniany wcześniej rezerwat wokół rzeki Kinabatangan jest doskonałym miejscem do obserwacji dzikiej przyrody. W głównej mierze jest to rezultatem tego, że na niewielkim pozostawionym skrawku dżungli tłoczą się duże ilości zwierząt. Nie mają dokąd odejść, ponieważ otoczone są plantacjami oleju palmowego, w których nie da się zamieszkać.
Co możemy zrobić?
Co jest ratunkiem? Sama nie wiem, najpierw nadzieję budziły tzw. zrównoważone, ekologiczne albo organiczne plantacje. Jednak wg badań Purdue University okazało się, że zniszczenia przez nie czynione są jeszcze większe niż przez plantacje niecertyfikowane.
Może w takim wypadku powinniśmy zrezygnować z oleju palmowego? Otóż tak naprawdę okazuje się, że plantacje palmowców gwinejskich są najbardziej wydajnymi plantacjami roślin oleistych. Co oznacza w praktyce, że jeśli chcielibyśmy uzyskać tyle samo oleju z innych roślin, potrzebowalibyśmy jeszcze większych plantacji i większej destrukcji przyrody.
Osobiście natomiast głęboko wierzę w to, że edukacja miejscowej ludności, a także tworzenie rezerwatów ma sens. Czuję, że jeśli uświadomimy im jak unikatowe są lasy Borneo i ich mieszkańcy i to, że turyści są w stanie zapłacić naprawdę duże pieniądze za oglądanie zwierząt w ich naturalnym środowisku, może sprawić, że lasy okażą się dla nich cenniejsze niż plantacje.