w 70 dni dookoła świata – tropikalny raj – Fidżi

Około roku temu szukając rozrywki na leniwy wieczór zdecydowaliśmy się na serial dokumentalny BBC- Południowy Pacyfik. Wtedy właśnie zakiełkowała w naszych głowach myśl, żeby państwa Południowego Pacyfiku stały się osią naszej podróży poślubnej. Przypomniałam sobie dokładnie ten wieczór, kiedy wylądowaliśmy na lotnisku w Nadi i pierwszy raz usłyszeliśmy miejscowe przywitanie: Bula!

Republika Wysp Fidżi to wyspiarskie państwo składające się z około 322 wysp i 500 wysepek. Większość z niespełna miliona obywateli zamieszkuje na największej wyspie – Viti Levu. Tam też znajdują się dwa największe porty lotnicze kraju – Suva i Nadi. Pomimo faktu, że to Suva jest stolicą Fidżi, kupując bilety lotnicze, najprawdopodobniej wylądujecie na lotnisku w Nadi. Stąd również odbywa się większość lotów, zarówno krajowych, jak i międzynarodowych. Myślę, że Nadi śmiało można nazwać najważniejszym hubem na Południowym Pacyfiku. My podczas naszego około dwudziestodniowego pobytu byliśmy tu trzy razy.

Na Fidżi panuje klimat tropikalny, równikowy, dzięki czemu właściwie cały rok temperatury są tu bardzo przyjemne. Tak jak u nas w dzieciństwie każdy mógł zerwać za płotem szczaw i mirabelki, tak tu za płotem rosną mangowce i papaje. Niestety, również w związku z panującym tu klimatem, Fidżi nawiedzane jest przez cyklony tropikalne. W 2016 roku państwo to nawiedził największy w historii cyklon Winston, który poczynił gigantyczne zniszczenia nie tylko wśród siedzib ludzkich, ale również potężnie uszkodził miejscowe rafy koralowe. Pomimo faktu, że minęły już ponad dwa lata od tych wydarzeń, zarówno ludzie, jak i natura, nie zdołały jeszcze zupełnie zapomnieć o tym koszmarze.

transport trzciny cukrowej
plaża Natadola
młode węże

Ze względu na fakt, że przez niemal sto lat Fidżi było kolonią brytyjską, jednym z obowiązujących języków jest tu angielski. Pozostałe to fidżyjski i hindustani. Jednak ludzie na Fidżi pojawili się dużo wcześniej niż Brytyjczycy. Prawdopodobnie przybyli z Azji Południowo-wschodniej i do XIX wieku byli kanibalami. Szczerze mówiąc, patrząc na tych niesamowicie przyjaznych ludzi ciężko mi to sobie wyobrazić. W sumie nie wiem, czy gdzieś jeszcze na świecie można spotkać mężczyzn o posturze rugbystów z kwiatkami we włosach, krzyczących z tak rozbrajającym uśmiechem „Bula!” (co tłumaczy się jako życie) do wszystkich przyjezdnych. Co dla mnie ma największe znaczenie, będąc na Fidżi ani przez chwilę nie czułam się niechcianym turystą, do którego trzeba się uśmiechać, bo ma pieniądze (patrz: Bali), a mile widzianym interesującym gościem.

Możliwe że wynika to z ilości podróżniczków przybywających rokrocznie na Fidżi. Według statystyk, do wszystkich pacyficznych państewek w sumie rocznie przylatuje podobno około 800 tysięcy turystów, z czego połowa odwiedza Fidżi. Dla porównania w Krakowie w zeszłym roku było około trzynastu milionów odwiedzających!

Każdy odwiedzający Fidżi szybko ma okazję zapoznać się z pojęciem zwanym „Fiji time”. Właściwie nie ma on ścisłej definicji, a raczej określa leniwe tempo życia na wyspie. Miejscowi właściwie nigdy i nigdzie się nie spieszą. Promy odpływają w „Fiji time”, posiłki również wydawane są w „Fiji time”. Mimo naszych obaw, samoloty akurat odlatują na czas.

Z naszych obserwacji wynika, że większość turystów, podobnie jak my, zatrzymuje się przynajmniej na chwilę w jednym z kilku bliźniaczych hoteli przy plaży, np. Bamboo Backpackers Hotel. To doskonała okazja do spotkania innych podróżników, z którymi można wymienić się doświadczeniami i zdobyć sporo przydatnych informacji dotyczących podróżowania w tym rejonie. Nam udało się między innymi spotkać świetną parę Polaków, od których poza mile spędzonym czasem otrzymaliśmy liczne wskazówki odnośnie archipelagu Yasawa, który był naszym najbliższym celem, a także mnóstwo cennych uwag o Nowej Zelandii, w której spędzili rok.

Samo Nadi, jak i cała wyspa Viti Levu nie są tym, czego człowiek oczekuje kupując bilety do pacyficznego raju. My z powodu odpoczynku po długiej podróży z Singapuru zdecydowaliśmy się zostać na głównej wyspie dwa dni. Jeden dzień wykorzystaliśmy na wycieczkę na podobno najładniejszą plażę w okolicy – Natadolę. Plaża może nie trafiła do naszego prywatnego topu, ale mieliśmy okazję obserwować tam silnie jadowitego węża morskiego o chwytliwej nazwie „Wiosłogon żmijowaty” wraz z licznym, niedawno wyklutym potomstwem.

tak wyglądała nasza wioska
niestety nawet w raju nie zawsze świeci słońce
droga na plażę

Zdecydowanie kulminacyjnym punktem naszego pobytu na Fidżi był wyjazd na malutką Nanuyę Lailai. Wyspa ta jest jedną z dwudziestu wulkanicznych wysepek należących do archipelagu Yasawa. Słynie zwła z tego, że w jej okolicy kręcono film „Błękitna Laguna” z Brooke Shields, z czego miejscowi są zaskakująco dumni. Niestety w internecie roi się od nieprawdziwych informacji, że aby móc zatrzymać się na dłużej na jednej z wysp należących do podobno najpiękniejszego archipelagu Fidżi, trzeba wykupić pobyt w obłędnie drogim resorcie. Prawda prezentuje się dużo bardziej optymistycznie.

Ze względu na specyfikę przebywania na małych wysepkach oddalonych od cywilizacji, próżno szukać tam supermarketów czy restauracji. Musimy więc liczyć się z wykupieniem swoistej wersji wczasów all inclusive. Aby ocenić ile będzie nas to kosztowało, przede wszystkim musimy zastanowić się czy zależy nam na tym, aby spędzać czas w luksusowym resorcie, czy do szczęścia wystarczy nam łóżko, toaleta, proste jedzenie i plaża. W większości hoteli w Nadi znajdują się miniaturowe biura turystyczne, które są bardzo elastyczne i na pewno każdy wybierze coś, co mu odpowiada. My jednak po wysłuchaniu licznych ofert, zdecydowaliśmy, że zorganizujemy sobie wypoczynek sami. Dzięki czemu najdroższą częścią naszego pobytu na wyspach archipelagu Yasawa okazał się transport.

Najpierw musieliśmy dostać się do naszego małego raju. Dla budżetowego turysty dostępne są dwa środki transportu, tzw. Sea Bus – trochę tańszy i szybszy, a także typowo turystyczny – Yasawa Flyer, z którego pokładu za kilkadziesiąt dolarów więcej możemy podziwiać na trasie większość wysp archipelagów Mamanuca i Yasawa. My zdecydowaliśmy się na sprawdzenie obu sposobów i Yasawa Flyer jednak wygrywa. Przejażdżka nim jest dużo bardziej komfortowa, szczególnie dla osób z chorobą morską, a widoki po drodze są po prostu niezapomniane.

Nanuya Lailai jest jedną z wysuniętych najdalej na północ wysp archipelagu Yasawa. Jest na tyle niewielka, że przejście z jednego końca na drugi zajmuje około 15 minut. Znajduje się tu jeden luksusowy resort i kilka niewielkich wiosek, w których żyje podobno siedem rodzin. Ofertę jednej z takich rodzin znaleźliśmy na portalu airbnb. Za niecałe 70 zł za noc otrzymaliśmy skromny, ale czysty bungalow z prywatną łazienką i śniadaniem. Każdy dodatkowy posiłek kosztował 20 zł od osoby. Jedynym minusem było to, że plaża, na której stał nasz domek pokryta była w części wyrzuconymi z oceanu glonami, a do najpiękniejszej plaży na wyspie musieliśmy iść przez dżunglę wspomniane wcześniej 15 minut.

nasza rodzina
Blue Lagoon
kiedy gasną światła

Dni spędza się w wiosce dość schematycznie. Przede wszystkim należy pamiętać, że wszystko odbywa się w „Fiji time”. Codziennie o 7 rano pobudka, przemówienie wodza wioski, śniadanie, relaks na pięknej plaży z genialną rafą, kolacja i popołudniowe przemówienie wodza. Wieczory mijały na rozmowach, graniu w gry, czytaniu książek i obserwowaniu rozgwieżdżonego nieba. Spędziliśmy w ten sposób pięć dni i nie zdążyliśmy skorzystać z ani jednej dodatkowej atrakcji organizowanej przez naszych prawdziwie czarujących gospodarzy. Co najprzyjemniejsze, nasza obecność zdawała się sprawiać wiele radości mieszkańcom wioski. Co chwilę nas zagadywali, a synowie wodza prześcigali się w wymyślaniu sposobów na zwrócenie na siebie naszej uwagi, czemu przyglądał się odrobinę zazdrosny wódz. Powaga piastowanego przez niego stanowiska nie pozwalała mu na pokazywanie sztuczek karcianych czy granie na gitarze. Zostało mu tylko granie w swoją ulubioną karciankę UNO, w którą co chwilę oszukiwał, żeby tylko wygrać 🙂

Po błogim odpoczynku na rajskiej wysepce archipelagu Yasawa, wróciliśmy do Nadi. Zdecydowaliśmy się jeszcze na zakup kolejnej jednodniowej wycieczki na miejscowym Grouponie (bookme). Wybór padł na rejs na wyspę Savala. Wyspa jest tak niewielka, że spędzenie na niej całego dnia może wydawać się nudne. Jednak wszystkie atrakcje przygotowane przez załogę zajęły nam tyle czasu, że nie zdążyliśmy nawet porządnie wyleżeć się na leżaczkach. W planie był snorkeling, lunch, karmienie małych rekinów, a także zaskakująco interesująca prezentacja dotycząca kokosów. Zazwyczaj jestem sceptycznie nastawiona do takich atrakcji, które nieodłącznie kojarzą mi się z żenującymi, wyuczonymi żartami prowadzących. Myślę, że tym razem bawiłam się tak dobrze, głównie dlatego, że cała załoga sprawiała wrażenie jakby również im ten cały rejs sprawiał przyjemność, a nie był po prostu kolejnym dniem pracy.

Muszę przyznać na koniec, że organizacja tej części podróży nie była łatwa. Sam dojazd w te okolice zazwyczaj wiąże się już ze skomplikowanymi i wielogodzinnymi lotami. Niestety, gdy już dostaniesz się na Południowy Pacyfik i chcesz odwiedzić kilka krajów, sprawa komplikuje się jeszcze bardziej. Oczywiście te problemy nie istnieją jeśli posiada się nieograniczony budżet. Dla nas jednak wybranie krajów, które chcemy odwiedzić w okolicy bez ryzyka bankructwa było prawdziwą mordęgą.

Niełatwo jest również dotrzeć do praktycznych informacji dotyczących tego regionu. A ciężko jest podejmować decyzję nie wiedząc czym w praktyce różni się zwiedzanie Tonga od, na przykład, Vanuatu czy wysp Cooka. Kupiliśmy więc Lonely Planet, odpaliliśmy bloga Pana Wojciecha Dąbrowskiego, przeszukaliśmy dokładnie internet i po wielu godzinach udało nam się podjąć decyzję i znaleźć odpowiednie loty. Nasz ostateczny wybór w dużym stopniu zdeterminowało Fiji Airways. Okazało się bowiem, że dokładnie w takiej samej cenie możemy kupić lot na trasie Singapur – Fidżi, jak i lot Singapur – Vanuatu z dziesięciodniowym międzylądowaniem na Fidżi.

Podsumowując. Czy Fidżi faktycznie jest rajem na Ziemi? Myślę, że śmiało można powiedzieć, że tak. Nie tyczy się to głównej wyspy Viti Levu. Obfituje ona podobno w atrakcje, jednak rajskich plaż rodem z reklamy batonika Bounty raczej tutaj nie ma co szukać. W związku z tym, w mojej opinii, jadąc na Fidżi nie można odpuścić sobie wyjazdu na mniejsze wyspy, szczególnie te z archipelagu Yasawa. Tam czeka na nas woda o najpiękniejszym kolorze jaki w życiu widziałam, biały piaseczek, tropikalna flora i fauna, a przecież po to człowiek tłucze się w samolotach na drugi koniec świata 🙂