autostopem przez Turcję i Kaukaz cz. 7 (Gruzja)

Nadszedł czas na ostatni wpis dotyczący naszego miesięcznego autostopowego wyjazdu podczas którego odwiedziliśmy Turcję i kraje Kaukazu. Tym razem dotyczy jednej z ulubionych wakacyjnych destynacji Polaków – Gruzji. Słynący ze swojej kuchni, pięknych krajobrazów i niezwykle serdecznych i życzliwych ludzi. Właściwie wszystkie te informacje okazały się jak najbardziej prawdziwe. Jednak moim zdaniem są one nieco krzywdzące, ponieważ w każdym kraju, który mieliśmy okazję odwiedzić podczas tego wyjazdu, ludzie byli dla nas wyjątkowo przyjaźnie nastawieni i niesamowicie pomocni. Naprawdę po prostu nie sposób opisać słowami wszystkich przejawów życzliwości z którymi podczas tego miesiąca się spotkaliśmy.

PIERWSZY RAZ W GRUZJI


Pierwszym miejscem, w którym znaleźliśmy się po przekroczeniu granicy Turcji z Gruzją było Batumi. Planowaliśmy tu spędzić trochę czasu, posiedzieć w jednym miejscu po poprzednich kilku dniach jazdy. Niestety dosłownie chwilę po znalezieniu się na miejscu, miałam ochotę zawrócić do Turcji. „Wspaniały” nadmorski kurort Batumi rozczarował mnie po całości. W mojej opinii można porównać go do Krynicy Morskiej skrojonej na gust rosyjski. Wszędzie pełno laserów, obciachowych budynków a ze wszystkich głośników jednocześnie lecą różne disco-hity, które czasy swojej świetności przeżywały dekadę temu. Wszystko wokół się świeci na wszystkie możliwe kolory, śpiewa, gra i się rusza. Pewnie byłabym w stanie to wszystko wybaczyć, gdyby chociaż plaże zachwycały. Niestety, okazały się one kamieniste, brudne i zatłoczone, czyli bardzo przeciętne. Jedynie wieczory spędzone w towarzystwie backpakersów z hostelu, przy miejscowym winku były prawdziwą przyjemnością, okazją do poznania wspaniałych ludzi i zdobyciu cennych informacji dotyczących dalszej podróży. Szczęśliwie wszyscy napotkani ludzie, którzy zwiedzanie Gruzji mieli już za sobą, powtarzali nam, że Batumi to nie Gruzja. No cóż, w mojej opinii mieli całkowitą rację.

Podobno wieża alfabetu

podobno jest to Wieża Alfabetu

Następnym naszym celem było dotarcie do wioski Stepancminda (inaczej Kazbegi) znajdującej się u podnóża góry Kazbek. Z Tbilisi prowadzi do niej słynna Gruzińska Droga Wojenna. Nazwa niepokojąca, nadana za czasów Rosyjskiej aneksji, kiedy to trasę wyremontowano i przystosowano do szybkiego przerzutu wojsk przez Kaukaz. Na trasę i zdobycie góry na której znajduje się kościół Cminda Sameba przeznaczyliśmy cały dzień. Na noc zatrzymaliśmy się więc w hotelu kilka kilometrów od pierwszej atrakcji trasy – bajecznie położonej twierdzy Ananuri. Dużego wyboru nie mieliśmy, taksówkarze informowali nas o tym, że w okolicy hotel jest jeden, na szczęście w okolicy była też knajpa. Po negocjacjach, udało nam się ustalić, że za resztkę gotówki, którą przy sobie mieliśmy, uda nam się przespać, zjeść kolację, wypić do niej półtorej litra domowego wina i jeszcze trochę porozbijać się taksówką z jednego miejsca do drugiego (kocham ceny na gruzińskiej prowincji).

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Plan był prosty, po powrocie do hotelu kładziemy się spać i następnego dnia rankiem wstajemy i jedziemy podziwiać atrakcje na Gruzińskiej Drodze Wojennej. Niestety, okazało się że gdy my jedliśmy kolację, do naszego miejsca noclegowego przyjechała grupa motocyklistów z Rosji. Praktycznie siłą zaciągnęli nas do stołu zastawionego głównie różnego rodzaju domowymi alkoholami. Chyba nawet nie muszę tłumaczyć jak ciężki był poranek… Nie zmienialiśmy jednak planów i w pełnym słońcu, bez śniadania, zaczęliśmy łapać stopa. Udało nam się dojechać do twierdzy Ananuri. Prezentuje się naprawdę pięknie, woda w pobliskim zalewie Żinwali jest po prostu turkusowa. Jedno z niewielu miejsc, które wpada rewelacyjnie na tle podrasowanych zdjęć z folderów reklamowych. Tam też znaleźliśmy przyjemne miejsce w cieniu, gdzie zjedliśmy kupione za naprawdę ostatnie grosze khachapuri (tradycyjny placek z miejscowym serem) i postanowiliśmy ruszyć dalej. Niestety łatwo nie było, a ostatecznie zabrał nas na stopa taksówkarz 🙂  Kierowca jednak się spieszył i nie udało mi się sfotografować większości pięknych górskich widoczków, które mijaliśmy na swojej trasie.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

twierdza Ananuri

twierdza Ananuri

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Po dojeździe do celu, zostawiliśmy bagaże w pobliskiej restauracji i zaczęliśmy wdrapywać się na wzgórze, na którym znajduje się świątynia Cminda Sameba. Przypomnę że nasza poprzednia noc była bardzo ciężka, to sprawiało że ten przyjemny spacer w pięknym otoczeniu stał się dla nas mordęgą. Szczęśliwie widoki na górze były tego warte. Minusem było to, że Kazbek, tak jak Ararat, postanowił schować się przed nami za chmurkami.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Cminda Sameba

Cminda Sameba

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Jeszcze tego samego wieczora znaleźliśmy się w Tbilisi, planowaliśmy spędzić tutaj dwa dni przed wyjazdem do Baku. Stolica Gruzji jest raczej osobliwym miejscem. Myślę, że nie każdemu przypadnie do gustu. Co prawda z olbrzymią chęcią wyrzuciłabym kilka pseudo-nowoczesnych wizytówek miasta, kilka miejsc bym odremontowała, ale i tak mi osobiście odpowiadał panujący tam klimat. Zainteresowanie wzbudza architektura miejscowej starówki, a przede wszystkim to, że jest zbudowana na różnych wysokościach. Szczerze mówiąc to widoczny na większości budynków upływ czasu raczej dodaje uroku miastu, niż go odbiera. Wieczór spędziliśmy klasycznie- w hostelu w miłym i wielokulturowym towarzystwie. Poznaliśmy m.in. Jeffa, ponad 30-letniego, bardzo specyficznego Amerykanina, który zabrał nas na miejscowy pchli targ, z którego pochodziła większość jego garderoby. Potem szykowaliśmy się już na podróż do Azerbejdżanu.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

podobno modne miejsce :)

podobno modne miejsce 🙂

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

takie twory właśnie do mnie nie przemawiają

takie twory właśnie do mnie nie przemawiają

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

 

DRUGI RAZ W GRUZJI


Kolejny dłuższy pobyt w Gruzji czekał nas po powrocie z Armenii. Zaczęliśmy od położonego niedaleko granicy skalnego miasta – Wardzi. Fundatorką tego kompleksu była najbardziej znana i szanowana władczyni Gruzji – królowa Tamara. Miasto powstawało w latach 1184 – 1213, budowane w celach sakralnych. Zostało znacząco uszkodzone przez trzęsienie ziemi w XIII wieku, jednak dzięki stale trwającym pracom renowacyjnym prezentuje się naprawdę okazale. Podobnie jak przez większość naszego wyjazdu i na ten wieczór nie mieliśmy zaplanowanego noclegu. Na szczęście zostaliśmy zaczepieni przez miejscowego kontrolera biletów, który zaproponował nam za niewielkie pieniądze nocleg w swoim domu rodzinnym wraz z tradycyjną ucztą. Okazało się że razem z nami u Gochy (tak nazywał się właściciel mieszkania) śpi jeszcze czterch Włochów i kilka pokoleń jego rodziny. Uczta była naprawdę klimatyczna, piliśmy wino i czaczę z rogów, ceramicznych butów i innych tego typu wynalazków, zagryzaliśmy to ciągle dostawianymi przez gospodynię daniami, a ja czułam, że mój rosyjski jeszcze nigdy nie był tak dobry. Nie trudno się domyślić, że ponownie czekał nas ciężki poranek. Gocha jednak obiecał, że po śniadaniu zawiezie nas do cudownych basenów, w których kąpiel miała nas postawić na nogi. Zabrał nas kilka domów dalej do jakiejś dziwnej kulejącej kobiety i jej obskurnych łaźni z wodą o różnych temperaturach. Sama nie wiem co nas podkusiło do tego, żeby skorzystać z tej przyjemności. Właściwie poza tym, że po kąpieli miałam wrażenie, że różne żyjątka mieszkające w tej wodzie prędzej czy później coś mi odgryzą, faktycznie postawiła nas na nogi. Byliśmy gotowi ruszyć dalej.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

nasza uczta

nasza uczta

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Na ten dzień mieliśmy zaplanowaną jeszcze jedną atrakcję. Chcieliśmy zobaczyć jeszcze wizytówkę Gruzji – klasztor Katskhi położony na skalnej maczudze. Jedyny problem polegał na tym, że jeszcze będąc w domu poświęciłam sporo czasu na to, żeby precyzyjnie umiejscowić go na mapie i niestety nie dałam rady. Na każdej z map, które oglądałam był on w zupełnie innymi miejscu. Szczerze mówiąc w pewnym momencie uznałam, że to jedna z tych atrakcji sztucznie stworzonych w programie graficznym. Jednak ostatecznie, przy pomocy kilku napotkanych osób, udało nam się dotrzeć na miejsce i mogę potwierdzić, że istnieje. Klasztor obecnie można podziwiać jedynie z dołu, gdyż drabina prowadząca na szczyt została zamknięta dla zwiedzających. Myślę, że nawet z dołu widok jest satysfakcjonujący. Ostatnie dni naszego wyjazdu spędziliśmy w Kutaisi i szczerze mówiąc, gdyby nie fakt, że strasznie się zatrułam i głównie leżałam w łóżku, pewnie strasznie byśmy się tam nudzili – nic tu ciekawego.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

wszystkie bezdomne zwierzaki pogłaskane!

wszystkie bezdomne zwierzaki pogłaskane!